Pewnie nie ja pierwszy i nie ostatni ucieszyłem się z możliwości założenia własnej działalności. Brak marudnego szefa, szersze możliwości zarobków, niezależność finansowa. Żyć nie umierać! Z czasem moja radość ustąpiła nieco miejsca zniechęceniu. Nie żebym się załamał (do tego mi jeszcze daleko), ale pojawiło się coś w rodzaju irytacji. Oczywiście za sprawą ZUSu.
Chyba nie rozminę się z prawdą, jeśli stwierdzę, że każdy (a przynajmniej zdecydowana większość) po jakimś czasie rzuca gromy w kierunku owej instytucji. No bo popatrzymy:
Wychodzi na to, że żeby mieć z czego żyć, trzeba najpierw zapłacić spory haracz. Zupełnie jak mafii, tylko tutaj jest to zgodne z prawem.
W każdym innych cywilizowanym kraju składki odpowiedników ZUSu są niskie, ludzie zakładają firmy, pracują, zwiększają PKB. I wszyscy są zadowoleni. A przecież nie u nas!
Emerytury? Bez żartów. Osobiście nie znam osoby, która byłaby w stanie utrzymać się z ZUSowskiej emerytury. No chyba, że jest byłym generałem SB albo ministrem. Milionerzy mają dużo więcej odłożone na prywatnych funduszach. Zresztą oni i tak do końca życia czerpią zyski z założonych przez siebie firm.
Świadczenia zdrowotne? Owszem, podstawowe, czyli zazwyczaj tylko lekarz rodzinny. Przy czym jakość leczenia na NFZ jest tak niska, że szkoda gadać. Praktycznie sprowadza się do tego, że lekarz umawia od razu na wizytę prywatną (płatną oczywiście). Nie raz się zdarzyło, że ktoś nie dostał recepty czy skierowania na badanie specjalistyczne od lekarza z ubezpieczenia. Znajoma musiała umówić się najpierw na wizytę prywatną, zapłacić, tylko po to, żeby lekarz wypisał skierowanie. W sumie to im się nie dziwię. Jaka płaca taka praca. A jeśli kogoś nie stać, to przecież może poczekać kilka lat w kolejce.
Ale też nie jest tak, że pieniądze wyparowują! Przecież ZUS co i raz stawia gdzieś nową siedzibę. A to przecież kosztuje! Ręka do góry, u kogo w mieście budynek ZUSu nie jest jednym z najnowocześniejszych! Nie widzę...
Trzeba rozbudować system informatyczny za ponad 100mln, żeby ludzie mogli przez internet sprawdzić, że kasy nie ma. Trzeba kupić milion dyskietek, bo to przecież taka nowoczesna forma przechowywania danych. W końcu trzeba zakupić kilka ton papieru, bo system nie daje rady.
Nie dziwię się więc, że ludzie albo uciekają na zmywak albo idą na zasiłek, albo kombinują na czarno. Bo tu pojawia się jeden z wielu polskich paradoksów:
Wychodzi na to, że musimy płacić za to, że chcemy pracować. Ktoś tu wybrał biblijne dawanie ryby zamiast wędki. A potem zdziwienie, że takie bezrobocie albo przekręty. I robi się zbiórki dla bezdomnych, bezrobotnych, biednych. Bez sensu. Praca przecież jest. Tylko wystarczy troszkę wspomóc ludzi z inicjatywą.
Bardzo mądrze taką sytuację (niekoniecznie polską) skwitował amerykański ekonomista - Milton Friedman: „Jeśli płacicie ludziom za to, że nie pracują, a każecie im płacić podatki gdy pracują, nie dziwcie się, że macie bezrobocie”.