Zdarza się, że nie zawsze mamy możliwość pracowania bezpośrednio dla klienta końcowego. Czasami są takie sytuacje (np. brak zleceń, czy założenia samej specjalizacji), że stajemy się podwykonawcami. Czasami opłaca się to finansowo, bo są projekty, których samodzielnie nigdy byśmy nie wyhaczyli.
Jak już pewnie wiecie, jeśli tylko mogę, to staram się wszystko robić sam. Przynajmniej w temacie projektowania. Lubię mieć nad tym kontrolę, a doświadczenie (jeszcze z czasów pacy w agencji) nauczyło mnie, że „jeśli ma być dobrze zrobione, to zrób to sam”. Zwłaszcza gdy jest się odpowiedzialnym za efekt końcowy, a podwykonawca potrafi tak zamieszać, że do końca świata błędu nie znajdziesz.
Chociaż „coraz lepsza zmiana” z pasją rzuca kłody pod nogi małym i mikroprzedsiębiorstwom, te jednak usiłują jakoś trwać. Czasami sam się zastanawiam, na co mi było to wszystko i coraz trudniej jest mi znaleźć zadowalającą odpowiedź. Trzeba cały czas obniżać koszty. A jednym ze sposobów jest outsourcing.