Każdy ma swoje własne powody wybierając własną działalność gospodarczą zamiast etatu. Zazwyczaj jest to lepsza (teoretycznie) kasa. Ja swoich powodów miałem kilka. Jeśli chcesz wiedzieć jakie, to…
Już wiele lat temu ostrzegano, że komputery to wielki nałóg. Młodzi ludzie spędzali przy nich (głównie na graniu) całe dnie i większe części nocy, co oczywiście odbijało się na zdrowiu. Nie tylko fizycznym. Dlaczego popularność internetu jeszcze pogłębiła ten problem?
Z pewnością każdy z Was spotkał człowieka, który ewidentnie (chociaż niekoniecznie świadomie) działał sobie na szkodę. Jakiś czas temu miałem okazję przejąć po innych grafikach dwóch klientów.
Marzy Ci się praca na swoim? Chcesz pracować w domu i móc wybierać, których zleceń się podejmiesz, a których nie? Wiedz, że stworzenie takiej sytuacji na początku nie jest bardzo łatwe, ale zdecydowanie wykonalne. Po ponad 10 latach pracy jako freelancer opowiem Ci jak nim zostać i jak reklamować swoje usługi w internecie, choć nie będzie to „The ultimate guide…”.
Pracując na własny rachunek z czasem wyrabiamy sobie pewien zestaw czynności poprawiający efektywną współpracę z klientem. Każdy z nas ma na to swój własny sposób. Ja swój szlifowałem przez lata, więc jeśli dopiero zaczynasz pracę na własny rachunek, może posłużyć Ci jako model wyjściowy, który dostosujesz do własnych potrzeb. Bo tu już nie robisz, co każe szef, tylko samemu musisz wszystko ogarnąć.
500+, 300+, 1000+, mieszkanie+, wkrótce minimalna 3000zł, potem 4000zł. Niestety większość ludzi jest zbyt głupia, żeby zauważyć dwie rzeczy: po pierwsze za to wszystko my płacimy, a po drugie, coraz bliżej nam do Wenezueli.
Teraz jest trochę lepiej, ale kiedyś, gdy przyznawałem się, że jestem freelancerem, wiele osób mi współczuło albo przynajmniej z politowaniem kiwało głową. Kilka razy słyszałem nawet rady, żebym wziął się do uczciwej roboty.
Czy drogie zawsze znaczy lepsze? Czy tanie rzeczy nie są warte nawet swojej ceny? Czy droga inwestycja na pewno się zwróci? Lepiej kupić coś raz na dłużej czy co chwilę wydawać mniejsze pieniądze? Tak wiele pytań. A jaka jest odpowiedź?
Nawiązując do wpisu Lenistwo czy choroba przybliżę kilka sposobów na poradzenie sobie z problemem prokrastynacji. Bo dobrze wiem, że teraz zamiast pracować siedzisz teraz na moim blogu i sobie czytasz :)
Łączenie technik filmowych kręciło mnie od obejrzenia „Akademii Pana Kleksa” i znanej chyba wszystkim piosenki o dziku. Później podobne uczucia wzbudził we mnie film „Kto wrobił Królika Rogera” i ostatecznie „Kosmiczny Mecz”. Do teraz pozostawało to wyłącznie w sferze fantazji...
Od dziecka uczymy się bardzo prosto segregować ludzkie predyspozycje zawodowe: są umysły ścisłe i humaniści. Kiedy trzeba postawić stronę internetową albo naprawić samochód, stawiamy na tych pierwszych. Kiedy nie potrafimy przygotować przemowy na ważne wydarzenie albo sklecić kilku słów do lokalnej gazety, szukamy kontaktu do tych drugich. Wszystko, co poukładane i technologiczne przynależy stereotypowo do umysłów ścisłych. To, co artystyczne i intuicyjne z kolei – do humanistów.
Przyzwyczailiśmy się, że w naszej branży zaniżaniem cen najczęściej „rynek psują” młodzi freelancerzy, najczęściej studenci lub licealiści żyjący jeszcze na garnuszku rodziców. Sam się jednak przekonałem, że duże agencje też potrafią nieźle namieszać.
Zbieracie referencje, czy uważacie to za stratę czasu? Wasi klienci zwracają na to uwagę, czy interesuje ich raczej portfolio a przede wszystkim cena? Podobno im więcej pozytywnych opinii tym firma bardziej wiarygodna. Ale czy naprawdę?
Zdarza się, że nie zawsze mamy możliwość pracowania bezpośrednio dla klienta końcowego. Czasami są takie sytuacje (np. brak zleceń, czy założenia samej specjalizacji), że stajemy się podwykonawcami. Czasami opłaca się to finansowo, bo są projekty, których samodzielnie nigdy byśmy nie wyhaczyli.
Jak już pewnie wiecie, jeśli tylko mogę, to staram się wszystko robić sam. Przynajmniej w temacie projektowania. Lubię mieć nad tym kontrolę, a doświadczenie (jeszcze z czasów pacy w agencji) nauczyło mnie, że „jeśli ma być dobrze zrobione, to zrób to sam”. Zwłaszcza gdy jest się odpowiedzialnym za efekt końcowy, a podwykonawca potrafi tak zamieszać, że do końca świata błędu nie znajdziesz.
Prawie 10 lat temu uciekłem z etatu i założyłem własną firmę. Potem zacząłem się zastanawiać, skąd wziąć klientów. Kolejność trochę z dupy strony, ale być może właśnie dzięki temu miałem większą motywację, żeby sobie poradzić. Bo musiałem!
Wielu moich znajomych ma w swoich plikach totalny bałagan, żeby nie użyć gorszego słowa na „B”. Nie tylko w bezsensownym nazewnictwie, ale w samym położeniu plików, które utrudnia, a często wręcz uniemożliwia odszukanie tego właściwego. Nie mówiąc już o łatwym tworzeniu kopii zapasowych. Jeśli należysz do tych osób, to być może już zaraz zmieni się Twoje życie.
Jeśli jesteś freelancerem, z pewnością miałeś w swojej karierze wiele problemów, nie tylko z klientami, ale także tzw. „złośliwością rzeczy martwych”. Możliwe, że uczyłeś się na błędach innych, co pozwoliło Ci uniknąć pewnych sytuacji. A może wyznajesz znaną zasadę: „Polak mądry po szkodzie”? Bo tylko nie nawiązującą do fraszki Jana Kochanowskiego, mówiącą, że Polak „przed szkodą i po szkodzie głupi”. Niektórych rzeczy jednak lepiej dowiedzieć się z cudzego doświadczenia niż własnego :)
Jeśli jesteś freelancerem i pracujesz w domu, to pewnie spędzasz przy komputerze większą część dnia a może nawet i nocy. Jesteś dyspozycyjny mailowo i telefonicznie w każdej chwili. Pewnie już dawno przyzwyczaiłeś klientów do takiego stanu rzeczy, że nawet na urlopie nie masz chwili wytchnienia. Masz w ogóle urlop?
Na zaufanie klientów pracuje się latami. Zwłaszcza gdy jest się freelancerem, która to nazwa często włącza „czerwone światełko” klientom. Tu należą się „podziękowania” wszystkim tym, którzy mają w tym swój udział. Na szczęście z dnia na dzień jest coraz lepiej i freelance ma swój udział w rynku.
Temat cen, wynagrodzeń i pensji jest w Polsce tematem tabu. Zwłaszcza w branży kreatywnej. Czyżbyśmy cenili się aż tak nisko, że wstydzimy się do tego przyznać? Może właśnie dlatego wielu zleceniodawców uważa, że freelancerzy pracują za grosze a najlepiej za darmo (free można rozumieć jako darmowy).
Klienci bywają różni. Z jednymi współpraca przebiega szybko i bezproblemowo - są zadowoleni z każdego naszego pomysłu czy projektu, są otwarci na nasze propozycje i ufają naszemu doświadczeniu. Inni cały czas patrzą na ręce, kłócą się o każdy drobiazg i złotówkę a najlepiej sami by wszystko zrobili, tylko nie mają czasu albo Photoshopa. W zasadzie ilu klientów tyle indywidualnych podejść do zlecenia.
Często spotykam się ze stwierdzeniem, że praca na etacie jest lepsza, bo urlop, bo chorobowe, bo czasami jakieś dodatki (znajomy ma karnet na siłownię za 50zł miesięcznie i prawie sika ze szczęścia), bo praca tylko 8 godzin i fajrant. A na freelance siedzisz od rana do wieczora i dłużej, nie masz urlopów, weekendów i często zarabiasz niewiele więcej niż na etacie (bo wszystkim się wydaje, że w chwilą przejścia „na swoje” już od pierwszego dnia dolary same lecą z nieba).
Znam wiele osób, którym freelancowanie sie nie powiodło i wrócili na etat, z którego nie zamierzają już się nigdzie ruszać. Nie będę tutaj wnikał w słuszność tej decyzji, bo ona zależy od nas samych. W końcu nie wszystko jest dla każdego. Zastanawiałem się jednak, czy freelance to juz ostateczny etap, czy jest coś dalej.
Chyba wszyscy wiedzą, że praca bez umowy to wolontariat, bo klienta nic nie zobowiązuje do zapłaty za naszą pracę. Co prawda niektórzy nie mają z tym problemu nawet przy umowie i zadatku, ale na szczęście to są znikome wyjątki. Sam jakiś czas temu miałem taki „incydent”, ale dosyć szybko gość odkrył swoje karty, więc przynajmniej został mi zadatek, który w dużej mierze pokrył włożony wysiłek.
Podobno jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Trudno się z tym nie zgodzić, wszak im bardziej zgłębiamy dany temat, tym jesteśmy w nim lepsi aż do poziomu eksperta. Dla odmiany możemy tylko bardzo pobieżnie liznąć wiele dziedzin i w niczym nie być naprawdę dobrym. Czy jednak za wszelką cenę warto się specjalizować?
Jednym z moich powodów przejścia „na swoje” była chęć pozbycia się takiego tworu jakim jest szef. Większość etatowców dokładnie wie, co mam na myśli.
Swego czasu mailowałem ze znajomym o dymających klientach i poruszyliśmy przy okazji sprawę pozytywnego i negatywnego podejścia do prowadzenia biznesu. Reprezentowaliśmy dwa przeciwne obozy wynikające głównie z różnych doświadczeń życiowych.
Freelancerka nie jest dla każdego. W przeciwnym razie nie byłoby chętnych do pracy na etacie i pracodawcy byliby w ciemnej dupie. Ale ta, jak każdy inny sposób zarobkowania, posiada swoje wady i zalety. I tylko od nas samych zależy, których znajdziemy więcej.
Wszyscy lubimy duże projekty dla dużych klientów za dużą kasę. Dają one pewność dłuższej, stabilnej pracy i zazwyczaj jest co włożyć do portfolio. Graficy często gardzą „banerkami za 100zł” a koderzy małymi stronkami biorąc na warsztat tylko duże aplikacje, najchętniej bankowe. Czy mają rację?
Zasada jest prosta: uczymy się, wybieramy specjalizację i stajemy ekspertem w swojej dziedzinie. Wiadomo, że im jesteśmy w czymś lepsi, tym cenniejsza jest nasza umiejętność i (teoretycznie) możemy zarabiać więcej.
Chociaż „coraz lepsza zmiana” z pasją rzuca kłody pod nogi małym i mikroprzedsiębiorstwom, te jednak usiłują jakoś trwać. Czasami sam się zastanawiam, na co mi było to wszystko i coraz trudniej jest mi znaleźć zadowalającą odpowiedź. Trzeba cały czas obniżać koszty. A jednym ze sposobów jest outsourcing.
Jeśli pracujesz na własny rachunek, to na pewno każdego dnia staczasz wewnętrzną walkę z samym sobą. Z jednej strony wiesz, że musisz pracować (zlecenia same się nie zrobią, chyba że masz od tego pracowników), z drugiej strony tak wiele rzeczy walczy o Twoją uwagę. Nawet jeśli należysz do tej wąskiej grupy nie mającej problemów z prokrastynacją, na pewno zdarzają Ci się chwile o zmniejszonej produktywności. Jak to ogarnąć?
Masz już dosyć etatu i myślisz o założeniu własnej działalności? Chcesz mieć nienormowany czas pracy, klikać na komputerze w domu i raz w tygodniu wydawać zarobioną kasę w Las Vegas? Skonfrontuj oczekiwania z rzeczywistością i dowiedz się, jak to u mnie było na początku.
Dawno dawno temu (ale jeszcze w naszej galaktyce), zapragnąłem być freelancerem, chociaż jeszcze nawet nie znałem tego słowa i nie wiem, czy w ogóle w Polsce ktoś je znał. Wolnym zawodem zajmowali się głównie pisarze i dziennikarze. Wierzyłem wtedy, że będzie to praca lekka i fascynująca a złotóweczki będą się lały strumieniami.
Czy miewasz czasami ochotę rzucenia wszystkiego w cholerę i wyjechania w Bieszczady? Czy rutyna tak Cię zdominowała, że od wielu miesięcy nic nowego nie wymyśliłeś? A może bywa tak, że włączasz rano komputer i zamiast pracować, pół dnia bezmyślnie klikasz w fejsa? Chyba potrzebujesz odmiany!
W poprzednim wpisie nadgryzłem nieco zagadnienie prowadzenia własnej firmy, a konkretnie różnice między Polską a Irlandią. Dziś przyjrzyjmy się kilku szczegółom, które sprawiają, że własny biznes na Wyspach prowadzi się o wiele prościej niż nad Wisłą.
Czy dobra zmiana nie jest dla Ciebie zbyt dobra a zamiast zwiększenia kwoty wolnej od podatku dostałeś zwiększenie ZUSu? Masz dosyć dofinansowania Polaków pierwszego sortu swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi? Rozważ przeniesienie swojej firmy na przykład do Irlandii. Piotr opisze Wam, jak to zrobić.
Jeśli nie lubicie długich storytellingów, to po prostu wpiszcie w komentarzu tl;dr. Pozostałych zapraszam do zapoznania się z historią dziecka szczęścia. Ostrzegam, będzie długo, więc przygotujcie sobie jakiś popcorn i kawę, żeby nie zasnąć.
Chłopiec pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Czy warto marzyć? Czy marzenia w ogóle się spełniają? Czy może lepiej być realistą, twardo stąpać po ziemi zamiast fantazjować? A może marzenia do niczego w ogóle nie są potrzebne i tylko dają ludziom złudne nadzieje?
Kiedyś blogowaniem zajmowały się niewyżyte nastolatki o skłonnościach ekshibicjonistycznych, które doszły do wniosku, że zamiast do szuflady, lepiej pisać do ludzi. Z ich wypocin dowiadywaliśmy się, co jadły na śniadanie i że rzucił ich kolejny chłopak (a może odwrotnie) a najbardziej kofciany jest niejaki Edward.
Ręka pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Bywają okresy, kiedy nie ma czasu w dupę się podrapać a kasa płynie wartkim strumieniem. Innym razem drapiemy się cały dzień szukając zleceń. Jeśli mamy oszczędności, możemy wtedy wyjechać na urlop. Jeśli nie, pozostaje nam warowanie przy komputerze.
Wkurzony pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Jeśli pracujesz w branży, to po jakimś czasie dochodzisz do wniosku, że klienci chodzą na jakiś specjalny kurs wkurzania grafika.
Dobry dowcip, prawda? Freelancer, podobnie jak przedsiębiorca (którym zresztą jest w pewnym sensie), jest w pracy cały czas. Jeśli nie ciałem, to przynajmniej duszą.
Freelancer na pełen etat raczej nie ma żadnych innych dochodów poza wynagrodzeniem ze zleceń (wpływy z blogowania to raczej dodatkowy, okazjonalny bonus niż norma). Jeśli więc przez jakiś czas nie mamy nowych zleceń, pojawia się panika.
Klient pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Zdarza się, że stały klient odchodzi nagle zostawiając nas z pustymi rękoma i kontem. Pół biedy, kiedy był tylko jednym z wielu. Gorzej, gdy stanowił podstawę naszego wynagrodzenia i nagle okazuje się, że najbliższe miesiące mogą być nieciekawe.
Paluchy pochodzą z banku zdjęć Fotolia
Kolejny „klyent”, któremu się wydawało, że uda mu się zamówić serwis, który podbije świat. Żeby samemu się nie przemęczać, sprecyzowanie funkcjonalności również pozostawił zleceniobiorcy.
Zdjęcie na baner pochodzi z serwisu Fotolia.pl
W życiu niemal każdego freelancera pojawiają się takie sytuacje, że ochotę wziąć każde zlecenie za każde pieniądze. W sumie trudno się dziwić, bo często sytuacja do tego po prostu zmusza. Ale zanim zgodzimy się na wszystko, warto zatrzymać się na chwilę i zastanowić, czy na pewno warto.
Silnik pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Często słyszy się, zwłaszcza w branżach projektowych (niekoniecznie poligraficznej) o psuciu rynku. Że ten czy inny zrobił coś poniżej kosztów, czym odebrał nam potencjalnego klienta.