Chłopiec pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Czy warto marzyć? Czy marzenia w ogóle się spełniają? Czy może lepiej być realistą, twardo stąpać po ziemi zamiast fantazjować? A może marzenia do niczego w ogóle nie są potrzebne i tylko dają ludziom złudne nadzieje?
Lata osiemdziesiąte, podstawówka. Moje ówczesne marzenia odnośnie przyszłości nie były typowe dla dzieciaków w moim wieku. Nie chciałem być ani milicjantem (wtedy jeszcze nie było policji), strażakiem, żołnierzem, pilotem ani kosmonautą. No, kosmonautą może trochę tak, bo pasjonowałem się SF. Ale generalnie od wczesnych lat miałem raczej ukierunkowane plany na przyszłość - chciałem tworzyć.
Najbardziej pasjonowało mnie pisanie, rysowanie i muzykowanie. Potem, gdy pierwszy raz zobaczyłem komputer (Atari 65XE), chciałem dodatkowo programować. Byłem jednym z nielicznych, którzy woleli klepać programiki w Basicu niż grać w Montezumę czy River Raid. Kiedy dostałem własny komputer (również Atari), w programowanie (Quick Assembler) i komponowanie muzyki (Chaos Music Composer) wkręciłem się na całego. Połączenie tych pasji przyniosło mi nagrodę w comiesięcznym konkursie w Tajemnicach Atari.
Zawsze byłem niezależny i chodziłem swoimi drogami. Wyobrażając sobie przyszłą pracę chciałem mieć nienormowany czas pracy, zamiast szefa pracować bezpośrednio dla klientów a najlepiej pracować w domowym zaciszu (co idealnie pasowało do moich pasji). Można powiedzieć, że chciałem być freelancerem zanim to stało się modne. Nie wiem jak na świecie, ale jestem pewien, że w Polce to pojęcie jeszcze nie istniało. Gdybym przyznał się do swoich fantazji, każdy postukałby się w głowę. Zresztą do dziś dla wielu osób „normalna” praca to etat w korpo a nie siedzenie w domu przed komputerem.
Jeśli w ogóle tak można mówić o moim życiu. Praktycznie przez wszystkie krytyczne zwrotne momenty prześlizgnąłem się na fuksie o czym też już pisałem:
Szkoła jedna, druga, studia na Politechnice, ponad 10 lat pracy w różnych agencjach reklamowych. Niektórzy zaczynają coś działać już na studiach, ja wtedy byłem zbyt niesamodzielny w tej kwestii. Ale w końcu założyłem własną DG, której w sierpniu stuknęło 6 lat, mimo czarnych scenariuszy różnych hejterów (w tym mojego byłego szefa, który uważał, że na kolanach do niego wrócę).
Przez te lata w ogóle zapomniałem o swoich dziecięcych marzeniach, dopiero niedawno sobie o nich przypomniałem i... okazuje się, że spełniły się niemal w 100%. Może nie dokładnie we wszystkich szczegółach, ale kto mógł wtedy przewidzieć, jak rozwinie się technika? Przecież nawet fantaści często błądzą w swoich wizjach. A ja? Pracuję w domu, rysuję, projektuję, dużo piszę (na blogi, do różnych magazynów, nawet próbuję porwać się na powieść), programuję, chociaż niekoniecznie w tej formie jak kiedyś, ale w końcu kiedyś nie było internetu. Muzykowanie sobie odpuściłem, niestety doba jest zbyt krótka.
Marzenia i plany mam zresztą cały czas. Niektóre realizuję szybko, inne potrzebują więcej czasu żeby się urzeczywistnić. Na jeszcze inne trochę poczekam. Tylko z wielką kasą mi jeszcze nie wychodzi. Ale też nie mogę narzekać na jej brak.
Cały czas też próbuję złapać Sto srok za ogon.
Co w ogóle chciałem przekazać tym wpisem? Że nie ma rzeczy niemożliwych i każde marzenie można zrealizować, nawet takie, które wydaje się całkiem odjechane. Czasami potrzeba na to nieco więcej czasu, ale to nie powód, żeby rezygnować z marzeń.