Nie zawsze marzyłem o pracy przy komputerze, przez długi czas chciałem być pisarzem. Ale już w podstawówce zmieniłem zdanie i od tamtej pory zmierzałem ku temu, czym się zajmuję na co dzień. Zrób sobie kawę i przygotuj na dłuższą lekturę.
Urodziłem się w czasach, kiedy komputer nie był standardowym urządzeniem w każdym domu, co dla młodszych czytelników może wydawać się niepojęte. Więcej, nie stanowił standardowego wyposażenia nawet w nielicznych domach. Była to bardzo kosztowna zabawka, z naciskiem na „zabawka”, bo te maszynki podłączane do telewizora służyły głównie do grania.
Pierwszy komputer, 8-bitowe Atari 65XE, zobaczyłem u znajomego dopiero 1985 roku, gdy chodziłem do trzeciej klasy podstawówki. Urządzenie kosztowało krocie i jako towar luksusowy dostępne było tylko w Pewexach (chyba, że komuś udało się przywieźć z zachodu, co nie było takie proste, o co skutecznie dbała władza). Komputer podłączany był do telewizora, a programy wczytywało się z kaset. Stacje dysków były wielokrotnie droższe od samego komputera.
Udało nam się załadować kilka gier (kto miał magnetofon, ten wie, dlaczego użyłem słowa „udało”): Swat Patrol, Ghost Busters i Preliminary Monty. Potem poznałem jeszcze Ninja i River Raid. Te gry pamiętam do dzisiaj i darzę dużym sentymentem, chociaż z czasem pojawiały się ciekawsze tytuły z dużo lepszą grafiką i muzyką (np. Draconus).
Oprócz tego Michał pokazał mi jeszcze coś, co się nazywało BASIC i można tam było pisać takie komendy jak SETCOLOR, DRAWTO i SOUND. I to był przełom w moim życiu, bo już wtedy wiedziałem, że swoją przyszłość będę chciał związać z komputerami, a najlepiej z ich programowaniem. Do tego stopnia się wciągnąłem, że Michał już po kilku odwiedzinach mnie znielubił i komputer ciągle był albo „w naprawie” albo „pożyczony” albo cokolwiek-innego. To „wciąganie” zostało mi zresztą do dzisiaj i gdy rozwiązuję jakiś bardziej komplikowany problem, to wyłączam się z rzeczywistości i dopiero po długim czasie orientuję się, że od kilku godzin chce mi się pić, albo siku.
Na swój własny komputer czekałem jeszcze wiele lat. Męczyłem o niego rodziców nie zdając sobie wtedy sprawy, jakie to kosmiczne pieniądze. W międzyczasie zapisałem kilka zeszytów losowymi komendami w BASIC-u, których zresztą znałem wtedy zaledwie kilka: GRAPHICS, SETCOLOR, SOUND, PLOT, DRAWTO, PRINT i GOTO. Byłem pewien, że to właśnie na tym polega prawdziwe programowanie i gdy przepiszę je do komputera, to wyjdzie coś fajnego. Może jakaś gra. Czasami w kioskach ruchu pojawiały się magazyny z listingami programów (wyglądały jak marne kserówki i możliwe, że tym właśnie były). Co prawda dotyczyły głównie Spectrum i jego klonów, ale przecież komputer to komputer a BASIC to BASIC, prawda?
Byłem też wielkim fanem programu Sonda i gdy pojawiały się tematy związane z komputerami, to niemal dostawałem orgazmu (chociaż wtedy nie znałem tego pojęcia) i nawet siłą nie można mnie było odciągnąć od telewizora. Byłem jednym z nielicznych dzieciaków, którego takie rzeczy kręciły o wiele bardziej niż samochody. Zresztą do dziś tak jest i nie zrobiłem nawet prawa jazdy.
Przez krótka chwilę byłem w posiadaniu używanego Commodore VIC-20, który swego czasu był podobno hitem (tak czytałem), ale który w najmniejszym stopniu nie spełniał moich oczekiwań. BASIC był zupełnie inny od tego atarowskiego, ale to jakoś ogarnąłem oglądając źródła kilku programów, które dostałem na kasecie. Napisałem całą masę prostych kalkulatorów i testów z matematyki, bo głównie to byłem w stanie zrobić. Próba wpisania czegokolwiek z zeszytu kończyła się wyświetlaniem komunikatu Syntax error.
Gorzej, że ten komputer miał bardzo mało pamięci RAM, bo tylko 5kB, więc co ja niby mogłem na nim zrobić? Chyba tylko pograć w te kilka gier z jednej kasety, którą miałem. W klasie tylko jeden kolega miał Commodore, ale to był model C64 i żadna gra od niego nie chciała się uruchomić. Komputer więc szybko oddałem.
Gdy byłem w drugiej klasie technikum (elektronicznego oczywiście, bo tam przecież musiały być komputery) mama się szarpnęła, sprzedała resztki Volkswagena Garbusa rdzewiejącego na działce i kupiła mi komputer. Dokładnie ten sam model, który widziałem prawie 10 lat wcześniej: Atari 65XE z magnetofonem XCA12 (to „X” na początku nie jest błędem). Komputery były już bardziej dostępne niż tylko w Pewexach. Mój pochodził z normalnego sklepu komputerowego, który, o dziwo, istnieje do dziś. A przynajmniej nazwa, bo teraz to już nie jest sklep tylko mała firma zajmująca się sieciami komputerowymi.
Podłączyłem go do czarno-białego telewizora Junost i po przepykaniu kilkunastu gier, które miałem na dołączonej kasecie (tragedia totalna, jedyny nadający się do grania był River Raid), zacząłem wklepywać swoje „wielkie dzieła” z zeszytów. Już po drugim okazało się, że resztę mogę sobie darować, bo nic z tego nie będzie. Albo nie działo się nic ciekawego, albo pojawiały się komunikaty błędów, których nie byłem w stanie ogarnąć. Oczywiście Spectrumowe programy z kserówek też nie ruszyły.
Atari pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Na szczęście sąsiad pożyczył mi książkę o Atari Basic i mogłem zacząć naukę tego świetnego języka. W tym czasie zaczął ukazywać się magazyn Tajemnice Atari, który regularnie kupowałem już od szóstego numeru. Z czasem udało mi się zebrać także starsze numery oraz inne magazyny poświęcone temu komputerowi. Miałem więc cały komplet Tajemnic Atari, Atari Magazynu, Świata Atari, Mojego Atari i paru innych. Kilkanaście lat temu robiłem jednak czystki i doszedłem do wniosku, że nikomu się nie przydadzą i poszły na makulaturę. Zachowałem tylko jeden numer TA, o czym za chwilę.
Zarwałem wiele nocy na nauce BASIC-a, głównie z TA, ale opanowałem go na tyle, żeby pisać nawet coś więcej, niż proste, matematyczne gry tekstowe. Przydało mi się to kilka lat później, gdy przyszedł do mnie kolega i nie miałem możliwości odpalenia żadnej gry. Ale tym też za chwilę.
Samo technikum elektroniczne okazało się niewypałem. Informatyki miałem tylko jeden rok (kolega w liceum miał jej wtedy 3 lata) i uczyliśmy się takich banalnych rzeczy, że dosyć szybko przerosłem wiedzą nauczycielkę. Mocno się nudziłem wklepując kolejne komendy DOS-a albo przepisując stare prace dyplomowe w TAG-u. Internetu ani nawet lokalnej sieci szkolnej wtedy nie było.
Zdjęcie popełnił Caesar