Rejestr wprowadzono w Windowsie 95, żeby pozbyć się setek tekstowych plików ini. Teoretycznie posunięcie dobre. Coś jednak poszło nie tak.
Mniej plików to mniej śmieci i teoretycznie szybsza obsługa ustawień systemowych. Było to istotne z punktu widzenia ówczesnych komputerów, bo odczyt plików jest jedną z wolniejszych operacji. Ponadto sam rejestr nie był już zwykłym, stosunkowo wolno przetwarzanym plikiem tekstowym tylko bazą danych.
W rejestrze siedzi wszystko. I ustawienia systemowe i ustawienia programów (nie zawsze przecież uruchamiane) i wiele innych dodatkowych informacji. A jako, że lubimy instalować różne rzeczy, to tych danych do przetworzenia jest coraz więcej, bez względu na to, czy są w danej chwili potrzebne czy nie. Rejestr się sukcesywnie rozrasta i trudno nad tym chaosem zapanować.
Teoretycznie nieużywane programy powinno się odinstalowywać, a deinstalator powinien usuwać wszystkie dane programu – zbędne pliki i wpisy w rejestrze. W praktyce bywa różnie, zazwyczaj marnie. Śmieci zostają i to nie tylko w rejestrze, ale też w postaci setek plików porozrzucanych tu i ówdzie. Ponadto wiele programów nie ma deinstalatora i po prostu się je kasuje. A wpisy w rejestrze zostają. Ten rozrasta się coraz bardziej i paradoksalnie zamiast przyspieszyć działanie systemu, tylko go spowalnia.
Programy też pisane są różnie. Niektóre korzystają z rejestru, inne wciąż tworzą klasyczne pliki ini w folderze Windows, niektóre tworzą i zostawiają pliki konfiguracyjne w folderze Program Data (nie zawsze zgodnie ze standardem, o ile w ogóle jakiś jest), tylko nieliczne trzymają pliki we własnych folderach, dzięki czemu po ręcznym skasowaniu programu nie pozostaje żaden ślad.
Wbrew temu, co twierdzą niektórzy wielbiciele Microsoftu, nawet w najnowszych wersjach Windowsa rejestr warto od czasu do czasu przeczyścić i zoptymalizować. Programów do tego jest całkiem sporo, więc chyba coś jest na rzeczy. Gdyby wszystko działało tak pięknie, to by ich nie było, prawda? Ja osobiście używam najczęściej dwóch: Cclenaner (czyszczenie rejestru ze zbędnych wpisów) i Revo Uninstaler (dokładne usuwanie programów, łącznie ze zbędnymi plikami i wpisami w rejestrze). Od czasu do czasu ToolWizCare, który ma niego inne algorytmy wyszukiwania zbędnych rzeczy.
Wystarczyło wymusić na programistach pilnowanie trzech rzeczy:
Dzięki temu przeniesienie aplikacji w inne miejsce (np. na inny dysk) to byłaby kwestia skopiowania jednego folderu, a usunięcie nie zostawiałoby śladu w systemie. A sam Windows nie musiałby niepotrzebnie przetwarzać zbędnych danych.
Jako, że Windows lubi czasami paść, konieczność instalacji od nowa wszystkich programów to koszmar. Nie każdy robi obrazy dysku, zresztą przy zmianie podzespołów czasami to nie wystarczy. Ja większość ulubionych programów mam na innej partycji, więc są odporne na reinstalację systemu. I nie są to jakieś amatorskie programiki. To między innymi Blender, Calibre, CodeBlock, Sublime, The Bat, Aimp, IrfanView, czy Total Commander. Moim zdaniem to dobra praktyka.
Z nieznanych mi powodów twórcy komercyjnego softu lubią utrudniać życie. I jestem pewien, że nie chodzi tu o licencjonowanie i ochronę przed piractwem, bo to też można by spokojnie ogarnąć bez konieczności rozrzucania setek plików po całym dysku.
Jak myślicie. Jest szansa, że programiści kiedyś się ogarną?