Zdarza się, że nie zawsze mamy możliwość pracowania bezpośrednio dla klienta końcowego. Czasami są takie sytuacje (np. brak zleceń, czy założenia samej specjalizacji), że stajemy się podwykonawcami. Czasami opłaca się to finansowo, bo są projekty, których samodzielnie nigdy byśmy nie wyhaczyli.
Podwykonawca pochodzi z Adobe Stock
Jeśli mamy stałego pośrednika (np. agencję, z którą współpracujemy), możemy liczyć na stały napływ zleceń. Często jednak sprowadza się do tego, że przekazują nam klienta, z którym musimy się użerać, a pośrednik tylko zgarnia (niemałą) prowizję. Dawno temu miałem nieprzyjemność takiej współpracy i nauczyłem się jednego: pośrednik musi sam zarobić na swoją dolę. Kontaktuję się tylko z nim i nawet jeśli jego praca polega głównie na forwardowaniu e-maili, to ja z klientem docelowym nie mam styczności. Wystarczająco dużo roboty mam z samym projektem. W kwestiach spornych on musi wszystko załatwić :)
Innym problemem jest brak możliwości dodania projektu do portfolio. Niby prawa autorskie są po naszej stronie, ale zdarza się, że klient końcowy nie ma pojęcia, że w praktyce całą robotę odwalił ktoś zupełnie inny niż mu się wydawało. W dodatku realizacja pojawia się w portfolio dwóch różnych firm. Oczywiście wszystko zależy od umowy, dlatego warto określić to na etapie jej przygotowywania, żeby nie obudzić się z ręką w nocniku. Niefajnie byłoby robić duży projekt dla światowej firmy i nie móc się tym pochwalić, bo oficjalnie w ogóle nas przy tym nie było.
Bywa, że i kasa nie zawsze jest fajna. Klient nie zawsze ma ochotę płacić więcej niż u konkurencji tylko dlatego, że pośrednik też musi swoje wziąć. Dobrze jeśli mamy możliwość rezygnacji z mało opłacalnego zlecenia, gorzej gdy na koncie hula wiatr.
Nie musimy ogarniać całości. Czasami dostajemy po prostu do zrobienia swoją zamkniętą część projektu i reszta nas nie obchodzi. Z doświadczenia z pracy w dużych zespołach mogę napisać, że zdecydowanie wolę nie zajmować się składaniem do kupy tego, co robią inni. Jeśli już ktoś ma to składać, to niech to będzie ktoś zupełnie inny, hehe :)
Kwestia wygody. Jeśli nie chce nam się szukać klientów, negocjować umowy, użerać, domagać uregulowania zaległych rachunków, to jest to całkiem niezły sposób na pracę. Tylko, jakby się bliżej przyjrzeć, niewiele się różni od etatu.