Czy da się zbudować w miarę dobry domowy skaner do klisz za mniej niż 100zł? Dzisiaj jadę po całości i chwalę się tym, co zmajstrowałem.
Jeszcze kilkanaście lat temu każda agencja reklamowa musiała mieć skaner, a te lepsze nawet taki do klisz, bo możliwości aparatów cyfrowych jeszcze nie powalały, głównie ze względu na wielkość matrycy i rozdzielczość. Dobre zdjęcia robiło się analogowo. Z mojej pierwszej pracy szef zakupił wypasiony, jak na tamte czasy, skaner do klisz Nikona. Łojezu, co on potrafił. A ile kosztował! Teraz byle aparatem (no może pomijając najtańsze kompakty) da się zrobić lepsze zdjęcia.
Znalazłem trochę klisz i zapragnąłem je w końcu zdigitalizować. Swoją drogą jestem pewien, że miałem ich więcej, tylko w swoim idiotyzmie musiałem je wyrzucić.
Zacząłem rozglądać się po internecie w poszukiwaniu skanera. Mina mi trochę zrzedła, bo ceny raczej nie zachęcały do jednorazowego użytku. Ale przecież aparaty mają już takie możliwości, że można kupić kilka dodatków i w ten sposób przenieść analog w świat cyfry. Mój aparat ma 24Mpx, więc to nie mało, zwłaszcza że rozdzielczość typowych klisz szacuje się na połowę tego. Ale taka przystawka też swoje kosztuje. Stanowczo zbyt wiele, jak na moje potrzeby. Może gdybym tych klisz miał setki a nie kilka…
Dalej więc szukałem i znalazłem kilka amatorskich artykułów, jak zrobić taki skaner samemu. W zasadzie mógłbym tu podać linka do tamtych wpisów, ale to nie jest w moim interesie :)
Kliszę należy fotografować z bliska, więc potrzebny jest obiektyw makro. Niestety jest drogi. Mieszek też sporo kosztuje. Ostateczne zdecydowałem się na pierścienie makro, które znalazłem na Alledrogo w cenie niecałych 30zł za komplet 3 pierścieni o różnych długościach. Przejściówkę na M42 już miałem, także obiektyw Zeiss 58/f2.0 z lat 50-tych ubiegłego wieku, który kiedyś był rewelacyjny (i wciąż zajebiście ostro rysuje), ale szkła są pokryte jakimiś plamkami, możliwe że pleśnią. Wypadałoby go wyczyścić, ale boję się grzebać, żeby całkiem nie zepsuć. W efekcie na zdjęciach mam kilka stałych plam, które jednak można wyretuszować na etapie postprodukcji. Większość osób poleca jednak kupić niedrogiego Heliosa 44/f2.0. Nie wiem, jak u niego z jakością, ale skoro polecają, to chyba warto.
Pierścienie makro należy tak dobrać, żeby fotografowana klatka filmu jak najlepiej wypełniała kadr, z lekkimi marginesami. Zawsze lepiej potem coś delikatnie przyciąć niż mieć braki.
Za podświetlenie kliszy posłuży smartfon. Aplikacja latarki musi mieć możliwość świecenia całym ekranem, nie tylko diodą z tyłu. Niektórzy po prostu kładą kliszę na ekran i tylko przyciskają, żeby była płaska, ale wtedy widać piksele ekranu. Komórka musi więc wychodzić z głębi ostrości. Ja użyłem pudełka po aparacie. Wyciąłem otwór o 1mm większy z każdej strony od klatki na kliszy, żeby nie przysłaniać krawędzi, a jednocześnie na tyle mały, żeby klisza nie zapadała się do środka. Na to przykleiłem prowadnicę zrobioną z kilku kawałków tektury. Klisza powinna bez trudu przechodzić, ale nie latać na boki. U mnie prowadnica była trochę za szeroka, ale już nie chciało mi się poprawiać. Z lewej i prawej strony musi być wyrównana do otworu, żeby jak najdokładniej przyciskać kliszę, inaczej wybrzuszenie wyjdzie z głębi ostrości. Komórkę oczywiście wkładam na spód pudełka.
Ustawienia aparatu:
Skanować należy w ciemnym pomieszczeniu. Niekoniecznie ciemni czy piwnicy w środku nocy, ale ważne, żeby na obiektyw nie padało jasne światło. Wystarczy łazienka z uchylonymi drzwiami. Samo skanowanie trwa szybko, o wiele szybciej niż przy specjalnym skanerze do klisz. Cyk i kolejna klatka. Dla czepialskich: poniższe zdjęcie zrobiłem w pokoju, bo w mroku łazienki nic byście nie zobaczyli :)
Nie mam Lightrooma, więc używałem Adobe Camera Raw. Do moich domowych potrzeb w zupełności wystarczy.
Wczytane zdjęcie nie wygląda zachęcająco.
Najpierw podstawowe ustawienia. Zaznaczyłem wszystkie zdjęcia z kliszy i ustawiłem wspólną temperaturę i wyzerowałem tintę. Klisze mają taką dziwną tonalność, że temperatura powinna oscylować w okolicy 2000K. Na negatywnie nie wygląda to jeszcze dobrze, ale na pozytywie już tak. Zdjęcia analogowe są dosyć miękkie, więc bez lęku można ustawić Clarity na +50. W niektórych wypadkach nawet więcej.
Żeby otrzymać pozytyw, należy w drugiej zakładce odwrócić krzywe. Można to co prawda zrobić w Photoshopie ale lepiej maksymalnie długo pracować na RAWach. To też robimy dla wszystkich zdjęć na raz, żeby nie dodawać sobie zbędnej roboty. Dwa przeciągnięcia węzłów i mamy prawie ładne zdjęcie. Trochę blade, ale ślicznie analogowe. I pomyśleć, że są tutoriale, jak uzyskać taki efekt ze zdjęć cyfrowych.
Po skadrowaniu zdjęcia warto popracować z krzywymi dla każdego kanału oddzielnie. Jak wspomniałem, zakres tonalny negatywu jest dosyć wąski i po bokach zostają puste miejsca. Po przesunięciu węzłów od razu uzyskujemy lepszy kontrast. Można tu jeszcze popracować nad kształtem krzywych uzyskując bardziej zadowalający efekt, albo wrócić do poprzedniego panelu i dla każdego zdjęcia dopieścić temperaturę, tintę i być może inne ustawienia. Wciąż jednak mamy fantastyczny analogowy look.
Tutaj muszę pochwalić matrycę X-Trans z mojego aparatu, która dzięki nieregularnej siatce filtrów RGB sama daje analogowy obraz i jakakolwiek obróbka nie wpłynie negatywnie na jakość, co najwyżej uwypukli ładne, analogowe ziarno. Uwielbiam za to mój X-Pro2.
Po przejściu do Photoshopa robię następujące rzeczy:
Po spłaszczeniu warstw całość wyostrzam dosyć mocno, bo jednak zdjęcia analogowe (robione często słabym aparatem) po zeskanowaniu takim prymitywnym skanerem są dosyć miękkie. No i sama klisza ma dużo mniejszą rozdzielczość niż matryce aparatów, więc siłą rzeczy żylety nie będzie.
Na koniec czyszczenie z zarysowań na kliszy i drobinek kurzu, których nie udało się usunąć przed skanowaniem. W moim przypadku także z przypadłości obiektywu. Stempelek lub plasterek i jazda. Tutaj muszę pochwalić sam skaner, bo w ogóle nie widać odcisków palców, chociaż wiem, że na kliszy były. Pamiętam, że przed skanowaniem w firmie pucowaliśmy klisze do połysku, a i tak czasami coś wychodziło.
No i w sumie tyle. W dwa dni ogarnąłem jakieś 200 zdjęć i tylko pluję sobie w brodę, że albo gdzieś wsadziłem i nie mogę znaleźć, albo prostu wywaliłem resztę klisz. A miałem tam trochę naprawdę świetnych zdjęć, z których zostały mi już tylko średniej jakości odbitki.