Wygląda na to, że moje robale pokochały konkursy (z wzajemnością) i robią tam niezłą robotę. Albo wygrywając albo przynajmniej dopychając się do finału. Tym razem zajęły trzecie miejsce i zdobyły statuetkę.
Pierwsze pojawiły się siedem lat temu wygrywając konkurs Tymbarka. Były zupełnie inne, niż obecnie, ale to chyba oczywiste, że ewoluowały.
Od tamtej pory pojawiają się tu i ówdzie.
Wszystko zaczęło rok temu, gdy ktoś mi podrzucił informację, że w prosty sposób można wygrać komplet designerskich notesów. Wystarczy się zarejestrować i liczyć na odrobinę szczęścia. Zarejestrowałem się, czekałem, odpuściłem, zapomniałem. Na wiosnę okazało się, że to nie Mikołaj a króliczek wielkanocny przyniósł nagrodę. A dzięki temu, że polubiłem fanpage Creative Papers Team, bardzo szybko dowiedziałem się o nowym konkursie dla designerów. Robale same do mnie przypełzły szepcąc do ucha: „dawno nas nie rysowałeś, więc nie chrzań, że nie masz czasu i do dzieła”.
Może Wam się to wydawać płytkie, ale mam po prostu tak mało czasu, że potrzebuję naprawdę niezłej motywacji, żeby ruszyć jakiś pozafirmowy projekt. Tutaj motywacją był głównie skład jury i szansa pokazania się bardziej wpływowym osobom.
Mimo wszystko informacja o nominacji była zaskoczeniem. Chyba zawsze jest.
Znalezienie się wśród 30 najlepszych z ponad 700 zgłoszeń to nie byle co. Gdy dostałem zaproszenie na galę rozdania nagród też nie zastanawiałem się ani chwili.
Potem już tylko odliczałem dni :)
Tym razem był to stres, jakiego doświadczyłem 16 lat temu, przed obroną pracy magisterskiej. Podświadomość chyba starała się mi przekazać, że nie będę zwykłym anonimowym gościem bijącym brawo zwycięzcom. Były więc dwie możliwości. Albo każdy z nominowanych będzie musiał się jakoś pokazać albo w moim przypadku nie skończy się tylko na nominacji.
Z tą myślą spacerując po Warszawie wpadłem do Piwnego Podziemia na kraftowy kufelek dla dodania sobie odwagi. Niewiele pomogło, ale wolałem się nie rozpędzać.
Ciekawe, że przez własny ślub przebrnąłem z większym spokojem.
Na trzecie piętro galerii przy Mysiej wchodziłem na miękkich nogach. Przyszedłem trochę wcześniej, żeby nie być „na styk”. Chciałem swobodnie wmieszać się w tłum, a byłem pierwszy. Te kilka osób, które początkowo wziąłem za innych nominowanych, okazało się członkami jury i jestem pewien, że chcąc zabłysnąć dowcipem, jak zwykle wyskoczyłem z czymś idiotycznym. Jeśli więc któreś z Was to czyta, to uśmiechnijcie się, ale zapomnijcie proszę, cokolwiek tedy mówiłem.
Starałem się udawać wyluzowanego, ale na pewno było widać, jak mnie nosi. Dwa razy myłem ręce, tak mi się pociły.
Jeden z członków jury, Xavier Jouvet utknął gdzieś w warszawskich korkach. Za to ja miałem więcej czasu, żeby się zastanowić, czy nie lepiej byłoby zostać w domu. Ale było już za późno, żeby wyjść, a gala się rozpoczęła. Był pokaz prac, trochę żarcików (robalkowych również) i...
No to pięknie, pomyślałem wstając, kolejny raz przeczucia mnie nie myliły. Trzeba iść, nie potknąć się, nie zemdleć, nie piszczeć i nie chrypieć a przede wszystkim nie powiedzieć czegoś głupiego, gdy zapytają, skąd pomysł na robale.
Doszedłem do sceny i nawet się nie przewróciłem. Statuetkę wręczył mi sam Andrzej Pągowski, który jest legendą w branży graficznej i artystycznej.
- Skąd pomysł na robale? - usłyszałem od prowadzącego...
Popijałem wino i rozmawiałem. No to super. Urwał mi się film! Co ja tam gadałem na tej scenie? Czy to było coś bardzo głupiego? Rozejrzałem się, ale jeśli ktoś na mnie dziwnie patrzył, to doskonale to ukrywał. Jednego mogłem być pewien - nie zemdlałem.
Nie pamiętam, o czym i z kim rozmawiałem. Kilka osób zrobiło mi zdjęcia (od Pani Joanny Smolińskiej dostałem od razu, za co bardzo dziękuję!). Chciałem zamienić parę słów z Andrzejem Pągowskim, ale był mocno rozchwytywany a ja niestety nie jestem z tych, którzy umieją się narzucić. Ale może to i lepiej, bo pewnie znowu palnąłbym coś głupiego.
Foto: Joanna Smolińska
Jeszcze przed śniadaniem na Starówce przespacerowałem się pod PKiN i nagrałem parę słów, bo niektórzy z Was nalegają, żebym poza pisaniem, trochę też gadał. Wyszło strasznie, ale sami chcieliście. Chyba, że chodziło właśnie o to, żeby się ze mnie trochę ponabijać :)
Nie, żebym nie chciał zająć pierwszego. Jak już się jest na podium, to wiadomo, że najlepiej jako zwycięzca. Ale biorąc pod uwagę prestiż, to trzecie miejsce w tym konkursie jest jak pierwsze w innym, gdzie przysyłają nagrodę pocztą i po miesiącu nikt już o tym nie pamięta. Ciekawe, czy wyniknie z tego jakiś nowy, ciekawy projekt. Zobaczymy...
Tymczasem szykuje się kolejny konkurs Antalis Interior Design Award, o którym napiszę już wkrótce.