InDesign nie jest (niestety) najlepszym programem do składu. Popularność zyskał w zasadzie tylko poprzez bycie częścią pakietu Adobe. Ale jego niewątpliwą zaletą jest szybki odczyt i zapis plików, np. w porównaniu z Illustratorem, czy Corelem (chociaż te akurat służą trochę do czego innego). Pliki jednak cały czas puchną, bez względu na to czy dodajemy obiekty czy usuwamy. Przybywa stylów, próbek kolorów, podglądów grafik i wiele innych danych, które z czasem przestają być potrzebne. Po co więc mają zajmować miejsce w pliku?
Szybkość zapisu plików w InDesignie wynika z tego, że nie jest za każdym razem przetwarzany cały dokument tylko dodaje zmiany. Więc nawet jeśli coś usuniemy, to fizycznie w pliku to pozostaje i tylko niepotrzebnie zajmuje miejsce. W sumie nie wiem, czy to celowe działanie czy od lat nie naprawiony błąd, ale jednak trochę dziwne, żeby po wielu edycjach plik był wielokrotnie większy niż to ma fizyczne uzasadnienie. Ja mam świra na punkcie optymalizacji i nie lubię mieć tylko to, co mi jest faktycznie potrzebne (nie tylko w tym przypadku).
Nieużywanych próbek i stylów łatwo się pozbyć dzięki opcji „zaznacz nieużywane” w odpowiednich paletach. To na początek, bo wielkości pliku to nie zmienia. Ale wystarczy zapisać go pod inną nazwą, żeby zobaczyć różnicę. Trwa to niewiele dłużej (na pewno nie tak długo jak w Illustratorze), a różnice w wielkości pliku bywają naprawdę spore.
InDesign Interchange (od wersji CS6 - InDesign Markup) to taki format, który zawiera samą esencję. Jest to zwykły plik tekstowy z danymi w formacie XML. Nie ma zawiera podglądów grafik i innych niepotrzebnych elementów, które są automatycznie generowane po wczytaniu go z powrotem do programu. Zapisując do INX i IDML pozbywamy się często różnych błędów i innych bolączek, których w inny sposób nie da się usunąć np. uszkodzone linki do obiektów, które już dawno nie istnieją.
Zaawansowani użytkownicy mogą taki plik otworzyć w dowolnym edytorze (np. Notatniku) i edytować czysty kod. Raz mi się to przydało i w ciągu kilkunastu minut automatycznie zrobiłem to, nad czym ręcznie siedziałbym kilka dni. Jest to jednak ryzykowna zabawa i bardzo łatwo można zniszczyć wiele godzin własnej pracy. Dlatego backup jest tu obowiązkowy.
Co więcej, jest to też jedyny sposób, żeby przenieść plik InDesigna do wcześniejszej wersji programu.
Po otworzeniu pliku IDML InDesign wygeneruje sobie podglądy grafik jeśli trzeba, co przy wielostronicowych plikach może chwilę potrwać.
Przydaje się to w trzech przypadkach: