Czy Wy też tak macie, że jak jest okres posuchy, to wszyscy klienci o Was zapominają, a potem nagle wszyscy na raz zarzucają zleceniami? Zupełnie jakby się zmówili? U mnie to w zasadzie norma. Nie inaczej było tym razem…
Zdarza się, że nie zawsze mamy możliwość pracowania bezpośrednio dla klienta końcowego. Czasami są takie sytuacje (np. brak zleceń, czy założenia samej specjalizacji), że stajemy się podwykonawcami. Czasami opłaca się to finansowo, bo są projekty, których samodzielnie nigdy byśmy nie wyhaczyli.
Jak już pewnie wiecie, jeśli tylko mogę, to staram się wszystko robić sam. Przynajmniej w temacie projektowania. Lubię mieć nad tym kontrolę, a doświadczenie (jeszcze z czasów pacy w agencji) nauczyło mnie, że „jeśli ma być dobrze zrobione, to zrób to sam”. Zwłaszcza gdy jest się odpowiedzialnym za efekt końcowy, a podwykonawca potrafi tak zamieszać, że do końca świata błędu nie znajdziesz.
Niektórzy potencjalni (z naciskiem na potencjalni, bo często nie zostają faktycznymi) klienci lubią iść na łatwiznę i zrzucają na wykonawcę 100% pracy, łącznie z koniecznością wywróżenia, czego on sam tak naprawdę oczekuje. Nie wiem, czy bierze się to ze zwykłej niewiedzy, czy jest to wręcz działanie celowe.
Raz na wozie, raz w nawozie, jak głosi znane przysłowie. Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle. Przewidywane pół roku pracy przy ciekawym projekcie zakończyło się po kilku tygodniach. Dlaczego?
Jeszcze do niedawna polecałem firmę hostingową Hekko.pl, głównie ze względu na cenę i w miarę przyjazną obsługę panelu zarządzania serwerem. W większości przypadków oferowane usługi spokojnie wystarczają. Dowiedz się, dlaczego więc współpraca przestała mi się podobać.
Jakiś czas temu napisał do mnie pewien człowiek, nazwijmy go umownie Łukasz. Od samego początku walnął z grubej rury dziękując za zgłoszenie się do jego oferty w serwisie Oferia podając nawet do niej link.
Jakiś czas temu popełniłem .html]wpis o uciążliwych telemarketerach, którzy zazwyczaj dzwonią w najmniej odpowiedniej chwili (na dobrą sprawę ta nigdy nie jest odpowiednia), wciskają jakieś gówna i najczęściej nie mają zielonego pojęcia o tym, co wciskają. Wystarczy chwilę podrążyć temat, żeby zaczęli się gubić. Dzisiaj przedstawię kilka sposobów na to, żeby się trochę zabawić ich kosztem.
Klienci bywają różni. Z jednymi współpraca przebiega szybko i bezproblemowo - są zadowoleni z każdego naszego pomysłu czy projektu, są otwarci na nasze propozycje i ufają naszemu doświadczeniu. Inni cały czas patrzą na ręce, kłócą się o każdy drobiazg i złotówkę a najlepiej sami by wszystko zrobili, tylko nie mają czasu albo Photoshopa. W zasadzie ilu klientów tyle indywidualnych podejść do zlecenia.
Chyba wszyscy wiedzą, że praca bez umowy to wolontariat, bo klienta nic nie zobowiązuje do zapłaty za naszą pracę. Co prawda niektórzy nie mają z tym problemu nawet przy umowie i zadatku, ale na szczęście to są znikome wyjątki. Sam jakiś czas temu miałem taki „incydent”, ale dosyć szybko gość odkrył swoje karty, więc przynajmniej został mi zadatek, który w dużej mierze pokrył włożony wysiłek.
Jakiś czas temu, gdy jeszcze ogłaszałem się w różnych serwisach branżowych, otrzymałem wiadomość, żebym się skontaktował telefonicznie z pewną panią. Pełen dobrych przeczuć i nadziei na kolejne zlecenie zadzwoniłem.