Chyba każdy programista fantazjuje od czasu do czasu o wielkim projekcie, który pociągnięty przez pół roku ustawi go na drugie pół. Niektórzy mają szczęście brać udział tylko w takich (znam gościa, który od lat jeździ po świecie, od kontraktu do kontraktu), inni niestety opędzają się drobnicą.
Ja do tej pory brałem udział tylko w dwóch dużych projektach, jeden zresztą od 3 lat ciągnę do dzisiaj. Nie są to jednak trudne sprawy, w sumie nawet niezbyt czasochłonne, po prostu wymagające stałej opieki (czasami wyskoczy jakiś błąd) i raz do roku rozwoju. Spokojnie jednak do ogarnięcia przez średnio zdolnego programistę. Ja w każdym razie sobie radzę.
Tak się złożyło, że dwóch klientów prawie jednocześnie zleciło mi wykonanie całkiem sporych systemów informatycznych. No, może nie tyle jednocześnie ile jeden kilka ładnych miesięcy nie mógł się zdecydować, więc wziąłem drugi, a tydzień później ten pierwszy zaakceptował wycenę. Jako, że obaj są moimi stałymi klientami (czasami też polecają mnie znajomym), głupio było któregokolwiek spuszczać na drzewo. No i teraz mam zagwozdkę, bo są to tematy zazwyczaj realizowane przez zespół programistów a nie przez jednego i to samouka. W dodatku jeszcze nigdy takich rzeczy nie robiłem i nie bardzo wiem, czy gdzieś nie utknę na dłużej. Bo wiecie, takiego połączenia Slacka z Facebookiem nie robi się z marszu.
Wszyscy się ze mnie śmieją, że wyważam otwarte drzwi i wymyślam koło na nowo zamiast korzystać z gotowców. Że robię coś, co inni zrobili już dawno temu i to lepiej. Taka „chora ambicja” jednak czasami popłaca.
Są klienci gotowi zapłacić niemałą kasę za system „uszyty na miarę”, nie wykorzystujący znanych i lubianych narzędzi. Przez 9 lat rozwoju mojego CMS-a wyrobiłem sobie markę człowieka, który robi wszystko sam i ma nad tym 100% kontroli. Owszem, z jednej strony popełniam błędy jak inni, z drugiej strony są to błędy znane tylko mi a nie całemu światu w kilka dni po wypuszczeniu nowej wersji Wordpressa.
Na jeden i na drugi projekt mam pół roku. Taki podałem termin pierwszemu klientowi, bo tyle bym robił, gdybym zaczął w marcu. Taki też podałem drugiemu nie wiedząc, kiedy ten pierwszy się zdecyduje. Jak go znam, to decyzja mogłaby zapaść i za pół roku. Tymczasem tego drugiego ciśnie termin, więc ruszyliśmy z kopyta, a niedługo potem pierwszemu też zaczęło się spieszyć.
No cóż, od dzisiaj wszystkie drobnice idą w odstawkę, blogowanie i tak już od jakiegoś czasu przysycha (może od czasu do czasu opiszę jakiś ciekawy problem, z którym się z pewnością zetknę). Same projekty trzeba będzie robić symultanicznie, chociaż jeszcze nie wiem, czy synchronicznie czy asynchronicznie, hehe ;)
Szykuje się praca po 12-16 godzin dziennie, ale zawsze chciałem się wypróbować. Nie wiem tylko, czy serducho wytrzyma tyle kaw i green-upów, w końcu swoje lata już mam. Na szczęście fajek nie palę i amfy nie wciągam. Jest więc szansa, że to przeżyję i pod koniec roku z czystym sumieniem zniknę na miesiąc gdzieś, gdzie nie ma internetu i... sam nie wiem, może w końcu książkę napiszę?
No a teraz hejterzy i „mądrzejsi” programiści, którzy uważają, że do dużych projektów potrzebny jest zespół, mogą już po mnie pojeździć. Resztę proszę o trzymanie kciuków, żebym gdzieś nie odleciał po drodze.