Prokrastynacja i FOMO są coraz większym problemem nie tylko młodych ludzi, ale także mojego, średniowiekowego już pokolenia. Nigdy bym nie pomyślał, że dopadnie także mnie. Jak sobie z tym radzić?
Odkąd pamiętam, zawsze spędzałem dużo czasu przy komputerze, ale w odróżnieniu od rówieśników, nie grałem w gry. Kręciła mnie raczej twórczość: grafiki, muzyki, programów. Swego czasu gry też pisałem, ale potem mi przeszło. Nie miałem jednak problemu z odejściem do komputera, nawet gdy pojawił się Facebook i inne media społecznościowe. Zawsze mnie dziwili ludzie, którzy idąc razem do pubu gapili się w swoje telefony, zamiast ze sobą normalnie rozmawiać.
W końcu trafiło i na mnie. Co prawda nie mam jeszcze tak, że od wyjścia z domu do powrotu gapię się cały czas w telefon, bo zazwyczaj internet mam wyłączony, ale nawet czekając na autobus jestem w stanie kila razy sprawdzić, czy coś nowego się nie pojawiło, na co powinienem zareagować. Najgorsze, że jestem tego świadom, ale nie potrafię przezwyciężyć. Nawet przygotowując ten wpis kilka razy przełączyłem się na Facebooka, żeby sprawdzić, czy nie ma cyferek w czerwonych kółeczkach.
Przez wiele lat mieściłem się w typowej normie szkolnych, studenckich, czy domowych prokrastynatorów. Ot, zamiast przygotować się do klasówki, wolałem posprzątać pokój. Zazwyczaj jednak wiedziałem na ile mogę sobie pozwolić i nie miałem z tego powodu większych problemów. Nawet egzaminy zdałem w sensownych terminach, co nie znaczy, że pierwszych.
Umiałem jednak na tyle zorganizować sobie czas, żeby wszystko ogarnąć w terminie i dzięki temu od samego początku na samozatrudnieniu radziłem sobie lepiej niż koledzy, którzy nie czując „oka szefa” nad sobą szybko popadali w kłopoty i wracali na etat. Niektórym po prostu trzeba konkretnie mówić, co mają robić i ich z tego rozliczać.
Duży wpływ na prokrastynację ma dostępność i szybkość internetu. Kiedyś był wolny, drogi i nie było tylu absorbujących rzeczy, więc nie przyciągał tak mocno, jak obecnie. Teraz wystarczy kliknąć (często jest to nieświadomy odruch) i już jest wszytko. Sam wielokrotnie łapałem się na tym, że włączałem komórkę „na chwilę” i pół godziny przewijałem Facebooka.
Prokrastynacja może się pojawić także podczas czytania książki czy oglądania filmu, bo dotyczy nie tylko pracy, ale wszystkich długo trwających czynności. U mnie objawia się tym, że po kilku stronach cyk na Facebooka. Po kilkunastu minutach filmu cyk na Filmweb, żeby przejrzeć ciekawostki. Zobaczyłem ciekawego aktora, albo częściej aktorkę i cyk na Filmweb, żeby sprawdzić, w jakich jeszcze filmach grała. Piszę ten wpis i cyk na Facebooka. Często to już jest odruch automatycznego naciskania klawiszy CTRL+TAB podczas krótkich chwil zastanowienia nad kolejnym zdaniem.
Ciągły stres mocno przyspieszył proces siwienia (znajomi mówią, że wystarczył rok). Miałem wiele chwil załamania, może nawet początki depresji. Cały czas jestem spięty i nie mogę się na niczym dłużej skupić. Bywają dni, że wręcz „nosi mnie po ścianach”. Co prawda jeśli trafia mi się pilne zlecenie, to jestem w stanie wykrzesać z siebie odpowiednią dozę motywacji (wiadomo, żyć z czegoś trzeba), ale cały czas boję się, że jeśli coś we mnie pęknie, to siądę pod ścianą i nie wstanę. Jednak banalne tematy jestem w stanie przekładać nawet przez kilka dni. A swoje własne projekty, z których nikt mnie nie rozlicza, wręcz miesiącami. Książkę, którą chcę napisać, przekładam czwarty rok i mam dopiero dwa wstępnie ogarnięte rozdziały.
Facebook, Mistrzowie, Demotywatory, Joe Monster czy Sudoku to taka odskocznia. Nie mam pojęcia, dlaczego na pracy, książce, czy filmie nie mogę się skupić, ale na tych stronach mogę siedzieć godzinami. Może dlatego, że treści mają dużo, ale są one krótkie. Cyk, przyswojone i następne. Paradoksem jest Sudoku. Przecież to gra wymagająca skupienia i mocno angażuje umysł, a ja wchodziłem tylko po to, żeby właśnie umysł wyłączyć. Grałem w niego w zasadzie automatycznie. 3-5 minut i plansza ułożona. Niestety to nigdy nie była jedna partia, tylko co najmniej kilkanaście. A bywało, że leżałem w łóżku z laptopem do 2 w nocy aż żywcem odpływałem ze zmęczenia, inaczej galopujące myśli nie pozwalały mi zasnąć. Trwające tygodniami bóle oczu są nie do opisania.
Samo podjęcie decyzji o nie używaniu rozpraszaczy nie wchodzi w grę. To jest automatyczne i zanim się spostrzeżesz, jesteś godzinę w plecy. Usunięcie linków w przeglądarkach też niewiele daje. Sprawdziłem. Można poszukać pluginów do przeglądarek, które blokują wybrane strony, ale to zbyt łatwo obejść. Trzeba sięgnąć głębiej.
Na komórce usunąłem aplikację Facebooka. O ile sam serwis jest mi potrzebny do pracy i autopromocji, więc konta nie mogę usunąć, o tyle na komórce i tak nic nie robiłem, poza bezmyślnym przewijaniem i lajkowaniem. Apka poszła do śmieci, podobnie jak Instagram. Zostawiłem tylko klienta poczty i Messengera, bo jeśli coś tam się pojawia, to (pomijając spam), jest to skierowanie do mnie i czasami trzeba szybko zareagować. Dzięki temu nawet jeśli czekając na autobus odpalę internet w komórce, to trwa to tylko kilka minut. Sudoku też skasowałem, więc jeśli gdzieś wychodzę na dłużej i wiem, że mogę mieć długie okresy bezczynności, to biorę ze sobą czytnik ebooków.
Na komputerze domowo-firmowym nie mogę zablokować Facebooka. Ale inne serwisy kradnące czas jak najbardziej. Ale nie z poziomu przeglądarki. Zmapowałem hosty dla wybranych adresów internetowych.
W Windowsie trzeba otworzyć następujący plik:
i tam dodać wpisy np.:
Niby to też można odblokować, ale to już wymaga nieco więcej zachodu i jest czas, żeby się trzepnąć w głowę i odpuścić.
Na Maku trzeba odpalić terminal i wpisać komendę:
Zazwyczaj trzeba też podać hasło administratora. Edytor jest dziwny (np. skrót do zapisu jest całkiem z dupy), ale makowcy na pewno sobie poradzą. Wpisy dodaje się tak samo jak na Windowsie, zresztą po nazwie pliku widać, że chodzi o to samo.