Ręka pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Bywają okresy, kiedy nie ma czasu w dupę się podrapać a kasa płynie wartkim strumieniem. Innym razem drapiemy się cały dzień szukając zleceń. Jeśli mamy oszczędności, możemy wtedy wyjechać na urlop. Jeśli nie, pozostaje nam warowanie przy komputerze.
Dzięki temu nie załamałem się, gdy kilka lat temu musiałem pożyczać kasę na ZUS. Teraz, mając więcej doświadczenia, wiem, że zła passa mija i wszystko idealnie się układa. Niestety często to rodzina najczęściej podcina nam skrzydła. Najbliższym często się wydaje, że praca to zapieprzanie cały dzień z motorkiem w dupie (niektórzy moi byli szefowie wychodzili z takiego założenia) a na każdą czynność nie związaną bezpośrednio z zarobkowaniem patrzą krzywo. Z drugiej strony trudno im zrozumieć, że praca w domu to też praca i często dostajemy inne zadania do wykonania. I oczywiście foch, że nie poodkurzane. A dłubanie własnych projektów czy pisanie bloga? Zgroza! Toż to zabawa przecież. Nic to, że takie „dłubanie” już mi się wiele razy opłaciło, chociażby zleceniem związanym z tym, czego się wtedy nauczyłem.
Wiele lat temu sam zacząłem pracę w agencji jako grafik głównie po to, żeby siedzieć przy komputerze i mieć jak najmniej do czynienia z klientami (nieśmiałość, introwertyzm, te sprawy). Okazało się, że i tak musiałem wiele rzeczy robić bezpośrednio z nimi. Teraz co prawda też wolę stukać w klawisze niż rozmawiać, ale mam świadomość, że tego nie ominę.
Wydaje mi się, że problemem większości freelancerów jest to, że są oni przede wszystkim dobrymi pracownikami (grafikami, programistami itp.) Skupiają się na robieniu projektów i zamykają na otoczenie. O ile na etacie jest to ważne, o tyle we własnym biznesie schodzi na dalszy plan. Tu już się nie liczy skill (większość klientów i tak tego nie zauważy) tylko dobry kontakt z klientem i jego solidna obsługa. Podobnie jest ze specjalizacją. Wąska sprawdza się na etacie, gdzie jesteśmy tylko malutkim trybikiem, ale nie przy prowadzeniu własnej działalności, gdzie klienta lepiej obsługiwać kompleksowo. Oni nie lubią szukać różnych wykonawców, wolą wszystko załatwić w jednym miejscu. I jeśli takie znajdą, to już nie wrócą.
Dobre pytanie, proszę o następne :)
A tak poważnie, jest to problem często poruszany na wielu forach. A także kilka innych:
Jak wycenić swoją pracę
Umowa freelancera
Tyle szumu o zaliczki
Nie martwcie się, to się nigdy nie skończy. Co prawda wykonane zlecenia pozwalają to jakoś wstępnie oszacować, ale koniec końców dopiero po skończonej pracy wiemy, czy wyszliśmy na swoje. A przy składaniu ofert zawsze pojawia się dylemat: czy wyceniliśmy za mało i dołożymy do interesu czy za dużo i klient nawet nie będzie chciał negocjować. A tego w żadnych szkołach nie uczą. Tylko doświadczenie.
To my kreujemy swoje życie i tylko od nas zależy gdzie dojdziemy. Wiele osób poddaje się i wraca na etat po pierwszych niepowodzeniach. Ja powinienem wrócić kilka lat temu, kiedy przez 3 miesiące nie miałem żadnego zlecenia. Ale wytrwałem. I to jest chyba najważniejsze: wiara w siebie. I nie wystarczy tylko tak mówić, trzeba naprawdę uwierzyć. A to wychodzi po każdej porażce. Jeśli się załamujesz to znaczy, że nie wierzysz. A jak wtedy ma uwierzyć w Ciebie klient?