Dawno dawno temu (ale jeszcze w naszej galaktyce), zapragnąłem być freelancerem, chociaż jeszcze nawet nie znałem tego słowa i nie wiem, czy w ogóle w Polsce ktoś je znał. Wolnym zawodem zajmowali się głównie pisarze i dziennikarze. Wierzyłem wtedy, że będzie to praca lekka i fascynująca a złotóweczki będą się lały strumieniami.
Pracohole pochodzą z banku zdjęć Fotolia
Od tamtego czasu minęło już prawie 30 lat i rzeczywistość trochę to zweryfikowała. Pracuję trochę więcej niż myślałem jeszcze do niedawna, zarabiam dla odmiany nieco mniej niż myślałem. Mam za to zajebistą satysfakcję z mojej pracy, jakiej nie miałem na etacie. A przede wszystkim rozwijam siebie i markę. W ciągu ostatnich czterech miesięcy sporo się zmieniło. Część zmian związana jest z kryzysem, o którym już pisałem, część mam nadzieję, że nie. Ale o tym napiszę za jakiś czas, kiedy wszystko sobie poukładam. Do niektórych rzeczy trzeba dojrzeć i nabrać dystansu.
Na pewno nie jest tak, że cały tydzień mogę się opierdalać, postukać w klawisze raz na kilka dni i zadowolony wystawić fakturę. Chociaż teoretycznie mam możliwość zrobienia sobie wolnego w środku tygodnia (odkąd mam córkę, korzystam z tego przy każdej okazji), to w praktyce bywa różnie. Na początku budowania marki i walki o klientów, wolne weekendy były tylko w kalendarzu. Teraz wolnego czasu mam więcej, chociaż i tak pracuję bez porównania dłużej niż na etacie. Mając własny biznes (czy to firmę, czy to zwykłą działalność) nie wychodzi się z biura o 16 mając wszystko w dupie. O pracy myśli się cały czas, planuje, nawiązuje kontakty itp. Ale tego akurat byłem świadomy od samego początku. Jeśli tego nie robisz, to znaczy, że własny biznes nie jest dla Ciebie.
Właściciel firmy (także freelancer) w pracy jest cały czas, przynajmniej duchem. Kreatywność nie ma etatu, genialny pomysł nie zapowiada swojego nadejścia i praktycznie może wpaść do głowy o dowolnej porze doby. Także w nocy, kiedy wypite wieczorem piwo goni do toalety (warto więc zawsze mieć przy sobie coś do zanotowania szybkiej myśli).
Ale już siedzenie przy komputerze TRZEBA jakoś ograniczać. Bo o ile warto być dyspozycyjnym, żeby szybko zareagować na wiadomość od klienta, to już ślęczenie przy biurku, kiedy nie ma konkretnej roboty mija się z celem. Tu z pomocą przychodzi technika. Tablet, smartfon, i można posiedzieć w ogródku piwnym, pojeździć na rowerze czy skoczyć na siłownię.
Oczywiście przez pierwsze lata raczej zapomnijcie o takiej swobodzie. Zlecenia dopiero się pojawiają, często trzeba o nie walczyć, bierze się prawie wszystko co wpada w ręce, żeby tylko mieć na opłacenie złodziei. Ale potem jest już tylko lepiej. Są stali klienci, nowi przychodzą głównie z polecenia, można już sobie pozwolić na więcej swobody.
Przede wszystkim skutecznie. Samo mówienie, że „jutro popracuję krócej” niewiele daje (piszę to z własnego doświadczenia). W praktyce trzeba po prostu to robić. Oto kilka sposobów, które mogą Ci w tym pomóc: