Dobry dowcip, prawda? Freelancer, podobnie jak przedsiębiorca (którym zresztą jest w pewnym sensie), jest w pracy cały czas. Jeśli nie ciałem, to przynajmniej duszą.
Pracując u siebie, nie mamy tak dobrze, że po 8 godzinach rzucamy wszystko w cholerę i mamy w dupie aż do następnego dnia a w każdy poniedziałek rano mówimy sobie „byle do piąteczku”. Dla nas piątek to tylko nazwa dnia (żeby się nie pogubić) a o pracy myślimy cały czas. Gdy są zlecenia to planujemy ich kolejność i zastanawiamy jak się z nimi szybko uwinąć, gdy ich nie ma, to się martwimy, że nie ma co robić. Ale niestety (piszę to jako pracoholik) nie da się żyć tylko i wyłącznie pracą. Potrzebujemy odpoczynku, spędzenia kilku chwil z rodziną (jeśli ją mamy) i wakacji na porządne podładowanie baterii.
Najlepiej byłoby ruszyć dupę z domu, wyjść na spacer albo nawet pojeździć na rowerze (tegoroczna zima idealnie się do tego nadaje). Dla zdrowia to konieczne. Ja niestety olewam zdrowie (wiem, kiedyś to ciężko odpokutuję) i wybieram książkę. Najczęściej w domu, z herbatą, krakersami albo koszem jabłek pod ręką. Totalnie mnie to wyłącza z rzeczywistości. Komputer oczywiście wyłączony, ale tablet cały czas czuwa i sprawdza pocztę. Jest to idealne w okresie, gdy nie mamy zleceń. Jeśli dla kogoś książki są za trudne (podobno Polacy mają strasznie niskie statystyki w czytaniu), to wybiorą TV albo pykanie na ps3. W tym roku planuję jednak spędzać więcej czasu na placu zabaw z córką i... książką oczywiście :)
Jeśli, podobnie jak ja, pracujesz w domu, to po jakimś czasie zaczynasz świrować. Ja zauważyłem, że zaczynam bać się ludzi. Dlatego jako terapię serwuję sobie raz w tygodniu spotkania ze znajomymi, jakieś warsztaty (padło na komiks, możliwe, że niedługo pochwalę się wypocinami), seminaria i inne takie, gdzie jest sporo ludzi. Nie żebym zaraz się mocno integrował, ale samo przebywanie w takim otoczeniu pozytywnie wpływa na psychikę. RemaDays, o których kiedyś pisałem, dały mi porządnego kopa. Szkoda, że to tylko 3 dni...
Podobno freelancerzy wyjeżdżają tylko tam, gdzie jest WIFI i coś w tym jest. Dzisiaj bez internetu to jak bez ręki. Zwłaszcza, kiedy jest to konieczność a nie fanaberia. Co prawda na wyjazdy nie biorę laptopa i nie zamierzam czynnie pracować, ale wspomniany tablet pod ręką zawsze jest. Nawet jeśli przez cały dzień łażę po górach, to rano i wieczorem pocztę sprawdzić trzeba. Na szczęście komórka świetnie się sprawdza jako router.
Czasami mi się marzy wyjazd gdzieś w Bieszczady albo nawet do Bangladeszu, ale póki jestem w tej branży, coś takiego pozostaje marzeniem. Ale gdy moje projekty zaczną same zarabiać, to kto wie...