Podejrzewam, że większość z Was słyszała ten zwrot w kontekście fotoreportażu, fotografii dokumentalnej lub ulicznej. Wszędzie tam, gdzie szybkość i uchwycenie odpowiedniego momentu jest ważniejsze niż techniczna jakość zdjęcia. Ale jak rozumieć ten termin?
W latach 30-tych XX wieku zapytano nowojorskiego fotografa, Arthura „Weegee” Felliga, w jaki sposób uzyskuje niesamowite i spójne zdjęcia. Odpowiedział: „To proste. F/8 i bądź tam”. Od tamtego czasu ten cytat stał się hasłem fotografii dokumentalnej. Było to w czasach, kiedy o autofokusie i innych usprawnieniach technicznych (zwłaszcza elektronice w aparacie) nikomu się nie śniło. Nie było nawet trybów priorytetowych PASM. Ustawienie przesłony na F/8 dawało więc wystarczającą głębię ostrości dla większości zdjęć. A „bycie tam” we właściwym miejscu i czasie, gotowym do uchwycenia idealnego momentu pozwalało nie myśleć o ustawieniach aparatu tylko nacisnąć spust. Raz, bo klisze miały 36 klatek.
Przesłona F/8 uważana jest w fotografii za uniwersalną. Daje odpowiednio dużą głębię ostrości, a jednocześnie nie powoduje jeszcze dyfrakcji spowodowanej zbyt dużym przymknięciem. Na tej przesłonie ustawienie ostrości na odległość hiperfokalną skutkuje w miarę ostrą GO niezależnie od tego, czy fotografuje się obiektu położone blisko czy daleko. Oczywiście żyleta to nie będzie, ale coś za coś.
Ta przesłona sprawdza się w większości warunków dziennych. W praktyce dotyczy to raczej jasnych dni, w ciemniejsze lub wieczorami zdjęcia wyjdą niedoświetlone, ewentualnie poruszone, jeśli wydłuży się czas naświetlania. O ile niedoświetlone zdjęcia nie były problemem w czasach analogowych (klisza ma bardzo dużą tolerancję), o tyle w cyfrze podczas rozjaśniania wychodzi nieładny szum. Podobnie jeśli zwiększymy czułość ISO.
Ważne jest też ustawienie odpowiedniego punktu ostrości (tzw. punkt hiperfokalny). Obiektywy manualne mają specjalną podziałkę pokazującą głębię ostrości dla danej przesłony. Warto z niej skorzystać mając na uwadze, z jakiej odległości zamierzamy fotografować.
Pamiętacie najprostsze „głuptaki” na klisze? Mam na myśli te naprawdę najprostsze, które nie potrzebowały nawet baterii (chyba, że do wbudowanej lampy błyskowej). One również działały w oparciu o powyższą filozofię. Stała przesłona (zazwyczaj F/5.6 albo właśnie F/8), ostrość, często także czas naświetlania, bo klisze miały dużo większą tolerancję na niedoświetlenia i prześwietlenia niż matryce. Wystarczyło wycelować i pstryknąć. Głębia ostrości była w zasadzie od 1 metra do nieskończoności, a marna jakość zdjęć wynikała głównie z użycia marnej jakości soczewek (często plastikowych) – w końcu to bardzo tanie aparaty.
Obiektywy zmiennoogniskowe, choć przydatne, słabo się sprawdzają w tej technice, chociażby ze względu na to, że hiperfokalna jest zależna od ogniskowej, więc przy każdym „zoomowaniu” trzeba od nowa ustawiać ostrość. A to się już kłóci z filozofią „szybkiej fotografii”. Ponadto żaden nowoczesny zoom nie ma skali DOF (głębi ostrości). Nie mówiąc już o tym, że zoomy są duże i nieporęczne. Do szybkiej fotografii ulicznej najlepiej sprawdzają się aparaty Fujifilm z serii X-100 (nie jest to reklama, ale sam mam X-Pro2, więc bardzo podobny aparat).
Wiele osób wciąż ślepo i bezrefleksyjnie trzyma się filozofii „F/8 and be there” wierząc, że to jedyny słuszny sposób fotografowania w streetphoto. A to bzdura. Filozofia ta powstała w czasach, kiedy nie było autofocusów i była zwykłym kompromisem między jako-taką jakością zdjęć, a szybkością pracy, bo nie wymagała niczego ponad wycelowanie i naciśnięcie spustu migawki. Współczesne autofocusy są szybkie i sprawne i można sobie pozwolić na mniejszą GO. Co więcej, matryce mają dużo większą rozdzielczość niż klisza, więc każda nieostrość wygląda jak nietrafione zdjęcie, czyli zwyczajnie ŹLE. A przesłony powinno się używać ŚWIADOMIE i w sytuacjach, które tego wymagają, ustawiać ją na F/8 tylko dlatego, że ktoś kiedyś tak powiedział.
Współczesne aparaty dają dużo więcej możliwości, więc warto z nich skorzystać. Na co dzień mam cały czas włączony priorytet przesłony i automatyczną zmianę ISO. Sposób przełączania ustawiłem tak, że w zasadzie nie muszę o tym myśleć. I zdjęcia zawsze wychodzą poprawne, no chyba, że faktycznie nie trafię z AF albo ciemniejszych warunkach poruszę aparatem. Ale od tego nie uratuje mnie żadne F/8, bo to będzie zwyczajnie mój błąd.
Jeśli jednak mam ochotę cofnąć się w przeszłość (świadomie, a nie dlatego, że kiedyś była taka zasada), to biorę obiektyw manualny (najczęściej moje ulubione od kamer przemysłowych, bo są małe i całkiem niezłe). Dla przesłony F/8 odległość ustawiam dzieląc ogniskową przez 10, czyli dla 35mm będzie to 3,5m. Nie wiem, czy jest na to jakiś wzór, ale zrobiłem to doświadczalnie dla mojego X-Pro2 z matrycą APS-C. Możliwe, że dla pełnej klatki przelicznik będzie inny.
Chociaż mój aparat ma świetne symulacje klisz czarno-białych (np. Acros), to wolę fotografować w kolorze i zdejmować go dopiero na etapie obróbki w komputerze. Mam dzięki temu 100% kontroli nad procesem, bo nie zawsze chcę się zdawać na automat.
Zdjęcia obrabiam w Luminarze NEO (wkrótce do opiszę), który ma naprawdę wypasione narzędzia i filtry. Przygotowałem sobie kilka presetów do zdjęć czarno-białych i po ich użyciu szlifuję tylko drobiazgi, bo jak wiadomo, każe zdjęcie jest inne i wymaga delikatnie innych ustawień.