Dropshipping to coraz popularniejsza forma sprzedaży, nie tylko w Polsce. Z punktu widzenia sprzedawcy jest to świetna forma handlu, z punktu widzenia kupującego - najgorsza z możliwych. Dlaczego trzeba to omijać z daleka?
Pierwszy raz spotkałem się z tą formą sprzedaży jakieś 10 lat temu, kiedy zamawiałem czytnik Kindle na Allegro. Nie miałem wtedy pojęcia o dropshippingu, a nawet gdybym miał, to pewnie i tak bym się zdecydował. Nie miałem jeszcze wtedy do czynienia z zakupami zagranicznymi i wolałem dopłacić 10% (50zł przy cenie czytnika 500zł to niewiele) i mieć problem z głowy. Zresztą Amazon dosyć szybko realizuje zamówienia i sprzęt miałem po niecałym tygodniu.
Pierwszy raz wkopałem się jakieś pół roku temu, gdy zamawiałem różdżkę Harry’ego Pottera dla córki. W tym czasie już sporo zamawiałem na Aliexpress, ale tym razem zależało mi na czasie, więc atrakcyjną ofertę znalazłem na Allegro. Czas wysyłki to 2 dni od zaksięgowania wpłaty, dostępność produktu duża, więc kupiłem bez wahania. Dopiero po 3 tygodniach dowiedziałem się, że trzeba dokładnie czytać CAŁY opis produktu, bo tam małymi literkami było napisane, że wysyłka jest z Chin. Tylko pytanie: kto czyta opis różdżki, skoro dobrze wie, co to jest i jak to wygląda? Ale sprzedawca jest kryty - przecież w opisie była taka informacja. A że małymi literkami i w dziwnym miejscu…
Długo walczyłem ze sprzedawcą i Allegro i udało mi się tylko zbić cenę do takiej, za jaką kupiłbym bezpośrednio na Aliexpress. Ale rekompensaty za stracony czas i smutek dziecka już nie otrzymałem.
Od tamtej pory staram się czytać dokładnie opis produktu, co już kilka razy ustrzegło mnie przed takim zamówieniem. Ale nie każdy sprzedawca jawnie umieszcza takie informacje.
W grudniu znajoma chciała kupić Scrabble dla siostrzeńców. Oryginał w sklepie kosztuje sporo, więc zaczęliśmy szukać w internecie. Dzieciakom oryginał potrzebny nie jest, tylko plansza i kafelki, w końcu podczas gry właśnie to jest najważniejsze. W kilku sklepach (już nawet na poziomie wyników w Google) była informacja, że wysyłka gry jest z Chin.
Ale trafiliśmy na TeraShop. Tu, podobnie jak w przypadku różdżki, w opisie produktu była informacja o czasie wysyłki i dostępności. Do świąt jeszcze 3 tygodnie, więc gra spokojnie powinna dojść. Kupujemy.
Na tydzień przed Gwiazdką gry oczywiście nie było, więc napisałem do sprzedawcy. I co się okazuje? Że gra jest gdzieś w połowie drogi między Chinami i Polską, ale na dostarczenie jest przecież 60 dni. Wszystko opisane na podstronie wysyłka i dostawa. No kurwa! Ja rozumiem, że klikając KUP zgadzam się z regulaminem i powinienem go był przeczytać. Ale każdy wie, jak są pisane regulaminy. Kilobajty bełkotu prawniczego i lakoniczna informacja, że przesyłka pochodzi spoza Unii Europejskiej, co w zasadzie może oznaczać wszystko.
Nie oszukujmy się, to nie przypadek, że na stronie produktu jest informacja o dostępności i o czasie wysyłki (nie dostawy), ale innych (ważniejszych) informacji tam nie ma. Przecież inaczej klient by nie kupił, prawda?
Zaczęła się mailowa przepychanka, w którą wciągnąłem UOKiK. Ale nawet mimo cytowania rzecznika, sprzedawca upierał się, że regulamin jego sklepu jest ważniejszy niż polskie prawo. Poinformował mnie, że mogę na swój koszt odesłać przesyłkę do Chin i dopiero wtedy mi zwróci kasę. No pewnie, tylko, że ta przesyłka będzie mnie kosztować więcej niż sama gra. Ostatecznie postraszony sądem, ŁASKAWIE zgodził się, żebym odesłał grę na jego polski adres, co i tak kosztowało mnie 1/3 wartości gry. Oczywiście tych kosztów już mi nie zwrócono.
Potem ja świeciłem oczami przed znajomą, a ona na dwa dni przed świętami biegała po sklepach, żeby kupić coś dzieciakom. Efekt: stracony czas, kasa i nerwy.
Wisienką na torcie jest jeszcze fakt, że gra była w angielskiej wersji językowej. Co prawda na zdjęciach gry (po powiększeniu) faktycznie nie było widać polskich liter, ale po pierwsze, kto powiększa zdjęcie Scrabbli, skoro dobrze wie, co kupuje? Gra jest w Polsce przecież znana. A po drugie kupując produkt w polskim (teoretycznie) sklepie oczekuję produktu dostosowanego na rynek polski. W opisie oczywiście nie było ani słowa o tym, że gra nie jest po polsku.
Poszukałem sobie opinii o TeraShop i te, bardzo delikatnie mówiąc, nie są przychylne. Większość sprowadza się do tego samego - sprzedawca zataja ważne informacje i chowa się za regulaminem sklepu.
Zresztą podobne opinie mają inne sklepy dropshippingowe. Sklepów chińskich jest bardzo dużo (Aliexpress, Wish, GearBest i wiele innych), są spolszczone i korzystanie z nich jest banalnie proste. Nawet nie trzeba przewalutowywać kasy, bo są podpięte polskie systemy płatności. Jeśli jesteśmy gotowi czekać kilka miesięcy na produkt, to kupujemy bezpośrednio u Chińczyka, zawsze to taniej. Wybierając polski sklep oczekujemy jednak polskiego czasu realizacji i polskich wersji produktów.
Myślę, że dla średnio rozgarniętego czytelnika jest to oczywiste, ale kilku mirków z Wykopu zarzuciło mi, że nie odpowiedziałem na pytanie zawarte w leadzie. Więc specjalnie dla nich, łopatologicznie:
Można powiedzieć, że sam jestem sobie winien, że nie czytam dokładnie wszystkich treści na stronie sklepu (ciekawe, że w tej kwestii wykopkowe mirki trzymają stronę sprzedawcy), ale zadajmy sobie uczciwe pytanie: ilu z Was to robi?