Windows 10 jest lepszy? Wolne żarty. Chyba do gier, oglądania filmów i przeglądania internetu. I tylko dla osób, które mają nowy sprzęt, albo nie zależy im na płynności działania komputera. Do efektywnej pracy wciąż niezastąpiony jest Windows 7.
Za pierwszym razem Windowsa 10 odpuściłem sobie po tygodniu. Po prostu nie dało się pracować. Tym razem miałem chwilowy zastój w pracy, więc spokojnie podziałałem na nim nieco dłużej. Planowałem nawet poczekać na zapowiadanego Windowsa 11, który w wersji stabilnej pod strzechy ma trafić dopiero pod koniec roku. Internet szaleje, a ja z każdym kolejnym artykułem zaczynam powątpiewać, czy ma on sens, bo poza ładnym interfejsem w sumie nic nowego nie wnosi.
Pojawiły się jednak zlecenia, a ja potrzebowałem pracować szybko i efektywnie. Nie miałem innego wyjścia, jak wrócić do starego, sprawdzonego i dobrze działającego Windowsa 7. W moim przypadku tylko jedna rzecz przemawia za przesiadką na nowszy system. A to póki co stanowczo zbyt mało.
Jest tego trochę więcej, ale skupię się na najważniejszych, irytujących mnie problemach:
Nie ma dnia, żeby serwisy internetowe nie wspomniały o nowym systemie Microsoftu. Wizualnie jest śliczny, już dawno powinien tak wyglądać. Teoretycznie ma być też szybszy, ale czy na pewno? Dokładnie to samo mówi się o każdym kolejnym Windowsie, tylko nie dodaje się istotnej informacji, że trzeba też dokupić nowy sprzęt. Bo faktycznie system sprzed 10 lat na sprzęcie sprzed 10 lat będzie działał wolniej niż nowy system na nowym sprzęcie. Ale spróbujcie odpalić nowy system na tym samym komputerze, co wcześniejsza wersja.
Windows 11 nie dość, że będzie mieć dużo większe zapotrzebowanie na moc procesora, pamięć i przestrzeń dyskową, to jeszcze komputery muszą spełniać określone wymagania i jest przygotowana lista procesorów, na których system ruszy. I chociaż minimalne wymagania sprzętowe wydają się nie być tragicznie wysokie, ale wystarczają one WYŁĄCZNIE do uruchomienia sytemu a nie wygodnej pracy. Ponadto obowiązkowe będzie założenia konta w Microsofcie (i dostępu do internetu), a laptopy będą musiały mieć dobrej jakości kamerkę. Trochę tego za dużo jak na coś, co ma (teoretycznie) działać w tle i służyć do uruchamiania oprogramowania.
Coś mi się jednak porąbało z terminami. Sądziłem, że czerwcowa premiera będzie oznaczać udostępnienie systemu dla użytkowników, ale to była tylko prezentacja, a nowy Windows w wersji stabilnej najwcześniej będzie dostępny dopiero jesienią (niektórzy wspominają nawet o 2022 roku). Nie mam czasu ani ochoty tak długo czekać. W tą stabilność też nie wierzę. Windows 10 po tylu latach istnienia wciąż ze stabilnością ma niewiele wspólnego.
Być może kiedyś skuszę się na wypróbowanie Windowsa 11, ale to już raczej po wymianie komputera na nowy. Na razie nie ma to najmniejszego sensu. Bo tylko jedna rzecz przemawia za tym, żeby przejść na nowy system. Blender. Wersja 2.92 jest ostatnią, która rusza na Windows 7, nowsze wymagają co najmniej W10 i jeśli kiedyś będę potrzebował nowych narzędzi 3D, to trzeba będzie się poświęcić. Martwi mnie jednak, że aplikacje 32-bitowe są coraz gorzej wspierane i możliwe, że niedługo w ogóle odejdą w zapomnienie, a ja mam sporo 32-bitowego softu, który od lat nie jest rozwijany i nie ma też alternatyw, np. cała gama genialnych instrumentów VST, które nie mają swoich 64-bitowych odpowiedników.
System śmiga, nie stwarza problemów, aplikacje uruchamiają się w mgnieniu oka (sam system zresztą też). Nie mam problemów z Firefoxem, BestPlayerem i innymi programami. Dokumenty w InDesignie składam płynnie, Blender śmiga aż miło. Cóż, to jest komputer do pracy, a od takiego oczekuje się nieco innych rzeczy niż od domowej zabawki. Coś w tym jest, że domorośli amatorzy wychwalają wyższość Windowsa 10, a firmy jednak trzymają się starszych wersji. I to nie przez rzekome trudności z aktualizacją, tylko po prostu nie mają takiej potrzeby.
Ja sam co kilka dni otrzymuję aktualizacje zabezpieczeń, chociaż podobno Microsoft je zakończył. Nie wiem, może wpadłem w jakąś pętlę czasoprzestrzeni i otrzymuję je z przeszłości?
Wiele razy zadawałem sobie to pytanie i nawet prowadziłem dyskusje ze znajomymi. Doszliśmy do wniosku, że nie musi być śliczny i przebajerowany wodotryskami, bo jego zadaniem jest przede wszystkim uruchamianie aplikacji. Po co jakiś kombajn do odtwarzania video (w sumie to nawet nie wiem, czy jest jeszcze dodawany), skoro większość użytkowników i tak używa własnych np. VLC? Tym bardziej że ten systemowy i tak rusza raptem kilka własnych formatów. Ja osobiście wolę niezależnie zainstalować kodeki, a filmy oglądać na BestPlayerze, który jest mały, szybki, niezależny i świetnie ogarnia napisy (dużo lepiej niż VLC). Po co MSIE albo EDGE, skoro większość i tak używa innych przeglądarek?
Dobry system powinien być maksymalnie transparentny, udostępnić spójne i przyjazne GUI oraz podstawowe narzędzia. Jakieś podstawowe aplikacje typu Notatnik, Wordpad też czasami mogą się przydać. Ale cała masa bajerów tylko zajmuje miejsce na dysku i spowalnia działanie systemu.
Chciałbym to jakoś zgrabnie podsumować, ale nie da się. Może więc niech podsumowaniem będą Wasze komentarze.