W dwóch polskich szkołach zdecydowano się na ciekawy eksperyment. Wprowadzono „zakaz narzekania”. Intencją jest nauczenie optymistycznego podejścia uczniów, nauczycieli i rodziców.
Narzekacz pochodzi z Adobe Stock
Jeden z moich facebookowych znajomych opublikował tą informację z komentarzem, że „ruszył program mierny, bierny, ale wierny”. Jako argumenty do swoich wniosków podał między innymi:
Krótko mówiąc, skrytykował decyzję szkoły jako godzącą w wolność człowieka sprowadzając uczniów do potulnych baranków prowadzonych na rzeź jedynie słusznej partii.
Nie mogłem się z nim zgodzić, więc wszedłem w dyskusję, którą chyba przegrałem, bo dla owego znajomego bycie krytycznym jest tożsame z narzekaniem.
Narzekanie to tylko werbalizacja niezadowolenia. Co więcej, często bardzo szkodliwa, bo nie zmusza do dalszego działania w celu poprawy swojego położenia. Nasza podświadomość uznaje narzekanie za „wykonanie zadania” i czujemy, że zrobiliśmy wszystko, co się dało.
Ludzie bardzo często mylą pewne pojęcia np. niezadowolenie z narzekaniem. We wspomnianej szkole zabroniono narzekania czyli werbalnego wyrażania niezadowolenia.
Żeby daleko nie szukać. Przecież narzekanie jest naszym „sportem narodowym”. Narzekają prawie wszyscy, ale czy ktoś coś robi? Większość nawet nie fatyguje się, żeby iść na wybory, przez co mniejszość decyduje za pozostałych. Więc pozostali narzekają i… kółko się zamyka.
Większość ludzi lubi narzekać i nic więcej nie robić. Sam znam całą masę takich osób. Narzekają absolutnie na wszystko, ale gdy pytam, co robią, żeby to zmienić, to patrzą na mnie jak na idiotę, bo przecież sytuacja SAMA powinna się zmienić. Jeśli zmusi się w jakiś sposób ludzi do działania zamiast narzekania, to właśnie będą poprawiać swoją sytuację.
Z pewnością większość z nas zna kogoś, kto odniósł jakiś sukces. Czy ta osoba jest znana z narzekania? Czy może po prostu bierze dupę w troki i działa? Owszem, życie każdemu rzuca od czasu do czasu kłody pod nogi, ale tylko od nas zależy, jak na to zareagujemy. Narzekaniem czy działaniem.
Facebookowy znajomy rzucił propozycję: „kup sobie buty o dwa numery za małe i codziennie bądź optymistą”. Nie bardzo rozumiem jego tok myślenia, ale to świetny przykład, żeby pokazać możliwości:
Znajomy uważa, że pogodzenie się z losem, apatia, poddanie się, wynika z zakazu narzekania. Uważam, że to bzdura, bo to właśnie motywuje do szukania rozwiązań.
Odnosząc to do sytuacji w kraju. Ludzie narzekają, jak to jest źle, ale co robią, żeby poprawić swoją sytuację? Działają? Stratują na stanowisko w samorządach, partiach, sejmikach? Szukają lepszej pracy? A może rzucają marny etat i zakładają własne biznesy? Czy tylko krzyczą w necie (bo w realu się boją), że pracodawcy ich wyzyskują?
Właśnie o to chodzi, żeby nie narzekać, tylko samemu poprawiać swój los i brać odpowiedzialność za swoje życie. Ja to robię od 11 lat. Czasami jest lepiej, czasami gorzej, ale nie mogę narzekać i zrzucać winy na innych, bo sam jestem odpowiedzialny za to, co się u mnie dzieje. Muszę zacisnąć pośladki i robić tak, żeby z tego wybrnąć.
I jestem pewien, że o to w tym eksperymencie chodziło. Żeby nauczyć ludzi brania odpowiedzialności za swoje życie i DZIAŁANIE a nie właśnie BIERNE NARZEKANIE.
Znajomy uważa, że pierwszy i po nim następują zmiany. Tu też nie mogę się z nim zgodzić, co zresztą potwierdzają moje obserwacje. Proces przebiera mniej więcej tak:
Narzekanie nie jest krokiem do zmiany. Narzekanie jest celem samo w sobie. Ludzie niezadowoleni albo działają albo narzekają. Bardzo rzadko robią jedno i drugie.
Jak już wspomniałem, narzekanie uznaje za czynność finalizującą nasze niezadowolenie i przestaje szukać rozwiązań.
Tymczasem ostatnim etapem powinno być właśnie szukanie rozwiązania i działanie.
Do dyskusji dołączyła pewna kobieta, której syn chodzi do irlandzkiego gimnazjum. Tam zaproponowano cały plan:
Znalazłem w sieci ciekawy artykuł na ten temat.
W skrócie każda powtarzana czynność przeprogramowuje nasz umysł tak, żeby była ona łatwiejsza. Dlatego tyle się mówi o pielęgnowaniu dobrych nawyków i pozbywanie się tych złych.
Narzekanie należy do tych drugich. Im więcej narzekamy, tym jest ono łatwiejsze i bardziej intuicyjne. Z czasem staje się domyślnym i jedynym działaniem na nasze niezadowolenie i dyskomfort. Podświadomość uznaje zadanie za wykonane i nie zmusza nas do dalszej pracy. Często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo od urodzenia wychowujemy się w środowisku narzekaczy i narzekanie traktujemy jako coś oczywistego i słusznego.
Co więcej, narzekanie zmniejsza hipokamp – część mózgu odpowiedzialną między innymi za rozwiązywanie problemów, inteligencję i pamięć. Ponadto wzmaga wydzielanie kortyzolu, hormonu stresu. Narzekamy, bo jesteśmy zestresowani, a jesteśmy zestresowani, bo narzekamy. Kółko się zamyka, a spirala nakręca.
Dlatego warto być świadomym chwili, kiedy zaczynamy narzekać i zastąpić to, czymś innym. Naukowcy proponują pielęgnowanie „postawy wdzięczności”, co poprawia nastrój i wzrost pozytywnej energii. Z czasem stanie się to nawykiem, a nasz mózg sam przeprogramuje się na pozytywne myślenie i szukanie rozwiązań, które też będzie coraz łatwiejsze i intuicyjne.
Warto, trzeba, czy może lepiej unikać jak ognia?