Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego tak wielu ludzi patrzy na świat przez „wysokokontrastowe okulary”? Widzą tylko czarne i białe, dobre i złe. A jeśli ktoś nie jest uznanym ekspertem w danej dziedzinie, to automatycznie nie ma o niej pojęcia. Dlaczego tak rzadko przyjmują inne możliwości niż te całkowicie skrajne?
Jakiś czas temu pisałem o szybkiej ocenie, zachęcam do zapoznania się z tym wpisem. Tymczasem przedstawię kilka sytuacji, w niektórych nawet sam uczestniczyłem.
Kiedyś, na jakimś typowo męskim spotkaniu, oceniając jakąś dziewczynę stwierdziłem, że jest za chuda (bo faktycznie była bardzo chuda). Kolega z niedowierzaniem zapytał, czy mi się podobają grube. Nie, dlaczego? Lubię takie zwykłe, średnie, z lekkimi zaokrągleniami.
Innym razem powiedziałem, że mi się nie podoba jakaś blondyna. Od razu ktoś zapytał, czy lubię czarne. Hmm... Tak się składa, że kolorów włosów jest dużo więcej, a ja nie mam pod tym względem żadnych preferencji. A w tym przypadku chodziło mi akurat o grubą warstwę tynku na twarzy, a kolor włosów precyzował tylko osobę, którą miałem na myśli.
Z pewnością wiecie, że nie przepadam ani za PO ani za PIS. Co jakiś czas wrzucam na Facebooka różne memy krytykujące lub wyśmiewające jedną lub drugą partię. I zawsze się przy tym dowiaduję, że jestem zwolennikiem akurat tej, której nie skrytykowałem. Albo, jeśli w porównaniu jedna wypada gorzej, to ta druga „automatycznie jest debeściacka”. Chyba jeszcze nikt nie stwierdził oczywistego faktu, że obie są do dupy. Nikt też nie zauważył, że mamy jeszcze kilka innych partii, a jeśli żadna nie spełnia naszych oczekiwań, możemy być po prostu bezpartyjni. Ale nie, wszystko wg prostej zasady „kto nie jest z nami ten przeciwko nam”.
Byłem kiedyś na weselu. Tam, jak wiadomo, wódka to podstawa menu. Czasami zdarza mi się strzelić kielonka, ale zazwyczaj unikam tego trunku, bo po prostu nie lubię. Oczywiście zostałem uznany za zdegenerowanego abstynenta. No bo przecież jakże to tak? Ze mną się nie napijesz? Ale czy do wyboru jest tylko wódka albo nic? A gdzie miejsce na inne, lżejsze alkohole np. piwo, wino, cydr?
Z pewnością znacie tłumaczenie ludzi, którzy nie radzą sobie z podstawami matematyki, że oni są „humanistami”. Biorąc pod uwagę fakt, że z naukami humanistycznymi też ledwo sobie radzą i nawet z poprawnym pisaniem mają kłopoty, śmiem wysnuć wniosek, że to po prostu głąby. I nie ma, że albo nauki ścisłe albo nie. Są przecież osoby, które doskonale odnajdują się w obydwu.
Jeśli bywacie na forach fotograficznych, to pewnie nie raz widzieliście, jak ktoś podaje przykład, że przecież profesjonalista słabym kompaktem zrobi lepsze zdjęcie niż laik drogą lustrzanką. Bo przecież nie o matrycę tu chodzi tylko kompozycję. Taaa, jasne. Gdyby tak było, to zawodowcy nie inwestowaliby w drogie, profesjonalne puszki i wszystkie zlecenia ogarnialiby tanim szrotem.
Żeby było ciekawiej, to właśnie laik zrobi lepsze zdjęcie kompaktem na automatycznych ustawieniach (oczywiście mam na myśli stronę techniczną, a nie kompozycyjną), niż lustrzanką, gdzie trochę tych parametrów trzeba ustawić. Ale już w rękach średnio zaawansowanego fotografa lustrzanka zostawi daleko w tyle tani kompakt, w którym nie zapanujemy ani na GO ani bokehem, nie mówiąc już o masakrycznych szumach matrycy.
Ciekawe, że nigdy nigdy nie wziął pod uwagę sytuacji, kiedy oba aparaty dajemy profesjonaliście, żeby ocenić, którym zrobi lepsze zdjęcie.
Podobna sytuacja jest w środowisku programistów, w przypadku porównywania efektywności programów napisanych w różnych językach. I znowu do C/C++ czy nawet Assemblera stawia się amatora, który wyprodukuje potworka o efektywności skryptu PHP na mocno obciążonym serwerze, a z drugiej strony przy Pythonie zasiądzie specjalista, który na nim zęby zjadł. Dlaczego nikt nie porównuje programistów specjalizujących się w danym języku?
Pewnie dlatego wiele osób wciąż uważa, że w Javie czy Pythonie można zrobić program działający szybciej niż w C/C++.
Zauważyliście, że w większości filmów (na szczęście nie wszystkich) dobry bohater jest bezgranicznie dobry, a zły jest bezwzględnie zły? Kiedy ktoś ma więcej „warstw” (jak cebula), sprawa zaczyna się komplikować i takie filmy dla wielu stają się ciężkie w odbiorze. Zresztą sam film często ze zwykłego rozrywkowego zmienia status na obyczajowy czy psychologiczny.
W kryminałach zazwyczaj morderca jest jeden i śledztwo różnymi drogami do niego prowadzi. A co, gdy pojawia się ich kilku, niekoniecznie współpracujących ze sobą? Zaczyna się robić trudno, prawda? Nie tylko dla widza, ale dla samego detektywa.
Nawet aktorzy są w paskudnej sytuacji, kiedy zdarzy im się zagrać kilka podobnych ról. Automatycznie wpadają do szufladki i muszą mieć naprawdę wiele zaparcia, żeby z niej wyjść. Z jakimi rolami kojarzy Wam się Steven Seagal, Jean Claude van Damme czy ś.p. Leslie Nielsen? A wiecie, że ten ostatni komediami zajął się już w podeszłym wieku, a wcześniej był aktorem w „poważnych” rolach?
Nie jestem socjologiem ani psychologiem, ale wydaje mi się, że wynika to z pewnego uproszczenia, podobnie jak w przypadku szybkiej oceny i wyciągania wniosków. Może nie jesteśmy w stanie ogarnąć wielu różnych możliwości i dlatego bardzo „kontrastujemy sytuacje”, żeby było tylko czarne i białe, dobre i złe. Bo to jest jasne, oczywiste i w pewnym sensie matematyczne (nawet dla humanistów). Tak lub nie, prawda lub fałsz. A opisywanie stanów pośrednich albo całkowicie odbiegających od jakiegoś schematu, wymaga dużo więcej myślenia. Dla niektórych jest to wręcz fizycznie bolesne.
Sama ocena w różnych ankietach, jeśli ma więcej niż 3 różne wartości, sprawia problem. Dlatego większość serwisów ma po prostu łapkę górę i w dół.