Czy Wy też tak macie, że jak jest okres posuchy, to wszyscy klienci o Was zapominają, a potem nagle wszyscy na raz zarzucają zleceniami? Zupełnie jakby się zmówili? U mnie to w zasadzie norma. Nie inaczej było tym razem…
Deadline pochodzi z Adobe Stock
Najpierw przez ponad tydzień dłubałem palcem w uchu, a gdy wreszcie zdecydowałem się ruszyć jakiś większy własny projekt (nie umiem przestawić się z marszu albo dłubać „w międzyczasie”), pojawił się on.
Mieliśmy już za sobą jedną drobną robótkę, ale jeszcze daleko było do określenia go mianem „stałego”. Coś takiego może mieć miejsce dopiero po kilku miesiącach regularnej współpracy, kiedy praktycznie rozumiemy się bez słów. Mam kilku takich, którzy w zasadzie tylko rzucają temat resztę ufnie zostawiając w moich rękach. Na szczęście ten nie był z tych, którzy po jednym zleceniu domagają się rabatów.
Tym razem zaczęło się od telefonu w piątek, kilku e-maili i spotkania w sobotę rano. Chociaż weekendy staram się przeznaczać dla rodziny (i wszystkich już tego nauczyłem), tym razem postanowiłem zaryzykować. Człowiek bez zleceń myśli zupełnie innymi kategoriami niż ten, który z nimi nie wyrabia. Dzisiaj na przykład z miejsca olałbym sprawę albo umówił się normalnie na wtorek.
To miała być szybka robótka. Jedna broszura, plakat i zaproszenie. Dostałem marnej jakości logo (chyba ściągnięte z internetu), kilka fragmentów wyrwanych z kontekstu i sprzeczne założenia odnośnie wyglądu. Nie było zupełnie z czego składać. Czyli na dzień dobry byliśmy tydzień w plecy. I to ma być szybka robota? No ale rozumiecie, brak zleceń... myśli się inaczej. Zresztą nie ma ryzyka, nie ma zabawy. A wyzwania są fajne. Spora zaliczka również motywuje.
Co prawda jeszcze gorzej z artystami, lekarzami i prawnikami. Nie polecam. Ale o ile tamci zazwyczaj wiedzą, czego chcą, to naukowcy do ostatniej chwili nie potrafią nawet zorganizować kompletu materiałów. Wiem, bo moja żona należy do tego szacownego grona (mam nadzieję, że tego nie czyta). Często przynosi mi materiały w ostatniej chwili (zazwyczaj niekompletne) i oczekuje, że rzucę wszystko i złożę jej to w pół godziny. A tak się nie da. Żonę już nauczyłem, że musi przyjść do mnie odpowiednio wcześniej. Ale gdy w grę wchodzą osoby trzecie, wtedy nockę mam do tyłu.
Przez większą część czasu broszurę składałem „na głupa”, wciąż zmieniały się koncepcje, bo było kilka osób decyzyjnych, każda chciała inaczej i zamiast najpierw dogadać się między sobą, zarzucali mnie sprzecznymi wymaganiami. Kiedy wydawało się, że temat zakończony (drukarnia już od kilku dni naciskała, kilka razy wysyłałem im pliki produkcyjne i za każdym razem druk był wstrzymywany), do tematu wkroczył szef wszystkich szefów i w jednej chwili cofnęliśmy się o tydzień. Ostatecznie pliki do druku poszły, gdy konferencja trwała w najlepsze, ale to podobno norma w tej branży (tak mi powiedział znajomy z drukarni). W sumie mnie to rybka, bo...
Śmieszne było jedno z pierwszych pytań klienta odnośnie kosztów. Śmiesznie bym się też wkopał, gdybym próbował je oszacować. Na szczęście doświadczenie nauczyło mnie nie podawać nawet widełek, jeśli nie wiem, co jest do zrobienia. Bo czas pracy przekroczył nawet moje najśmielsze założenia. Dwa weekendy poszły się jeb... szczotkować (oczywiście liczyłem je podwójnie - nadgodziny to nadgodziny). W międzyczasie okazało się, że do zrobienia są kolejne rzeczy, o których wcześniej klient nawet się nie zająknął: baner, prezentacje wideo, gadżety, notesy, identyfikatory i jeszcze trochę. I ja to miałem wycenić na początku? Ech...
Czyli wystawienie faktury. Ja wiem, że racja jest po mojej stronie, ale zawsze w tym momencie się boję, że klient będzie marudził. Tym razem się udało, Klient „poczuł się” i bez słowa uregulował należność. I to w ciągu jednego dnia. A sumka też była ładna. Nie codziennie zarabia się dwumiesięczne średnie dochody w dwa tygodnie.
W 99% przypadków Klient powie, że nie zapłaci i co mu zrobisz? Można w ogóle przejebać sprawę, jeśli uzna, że nie ma umowy, nie ma zlecenia, nie ma płatności. Zresztą niedawno w ten sposób pozbyłem się stałego klienta, z którym miałem już nawet umowę! Tylko gość potem udawał głupa, że „nie dopatrzył się jednego zera”. Na szczęście nie zdążyłem się rozpędzić z projektem. Na dobrą sprawę dobrze się stało, bo więcej z nim było problemów niż zysków.