Nie ufam komputerom. To dosyć odważne stwierdzenie w przypadku kogoś, kto się nimi zajmuje od ponad 20 lat i dziennie spędza przy nich kilkanaście godzin. Ale mimo to, a może właśnie dlatego, nie ufam. Dlaczego?
Zaufanie pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Po pierwsze programy piszą ludzie a oni nie są nieomylni. A im bardziej skomplikowany program tym większe prawdopodobieństwo popełnienia błędu. W praktyce każdy program bardziej skomplikowany od kalkulatora ma błąd.
Co więcej, nikt nie jest w stanie przewidzieć wszystkich sytuacji, w jakich znajdzie się maszyna oraz wszystkich rzeczy, które może zrobić użytkownik. Nie jest możliwe napisanie w pełni „idiotoodpornego” programu, zawsze znajdzie się ktoś, kto zrobi coś nieprzewidywalnego.
W dodatku o ile człowiek w nietypowych sytuacjach będzie potrafił zaimprowizować o tyle komputer nie zrobi nic ponadto co miał zaprogramowane. Sztucznej inteligencji jeszcze daleko do podejmowania decyzji wykraczający poza wąską specjalizację, do której została stworzona. Zresztą tu wracamy do tego, co napisałem na początku - te algorytmy też napisał człowiek.
W szkole średniej miałem kolegę, który jako jeden z nielicznych miał już komputer, więc wszystkie wypracowania pisał w Wordzie (kto bogatemu zabroni?). Bardzo często kłócił się z polonistką o błędy ortograficzne, których przecież Word mu nie podkreślił, więc na pewno muszą być dobrze napisane. Tylko, że dla programu „wieżę” i „wierzę” albo „może” i „morze” to słowa poprawne. Niby teraz programy potrafią zrozumieć kontekst zdania i na tej podstawie rozpoznać, które słowo jest poprawne. Ale wiecie, polska język - trudna język.
Najgorsze są wszelkie automaty, wpłatomaty, bankomaty. Pomijając wszelkie nakładki instalowane przez złodziei, są to maszyny zawodne. Utknie gdzieś moneta czy wydawany produkt tuż za czujnikiem i dupa. Wg maszyny wszystko jest OK a my swojego biletu nie mamy. A takie rzeczy zdarzają się niezwykle często. A pamiętacie akcję z systemami transakcyjnymi banków, kiedy to każda wypłata była księgowana dwukrotnie? Podobno jakoś to rozwiązali, ale ile krwi to ludziom napsuło.
Dlatego mimo wielkiego zdziwienia znajomych, bilety zawsze kupuję w kiosku a z wpłatomatu nigdy nie skorzystam. Jednak co żywy człowiek, to żywy człowiek.
Przestraszony pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Komórkę ma każdy, nawet babcia mojej żony. Dla większości z Was smartfon to nie tylko telefon ale wręcz przedłużenie ręki. Internet, GPS, fejsy, maile, twittery nigdy nie są wyłączane. Przecież trzeba być cały czas on-line i pozwalać się śledzić każdej aplikacji.
Ja co prawda GPSa nie używam (nawet nie wiecie, jaka to oszczędność baterii), internet też mam wyłączony, bo nie lubię, jak mnie cały czas coś rozprasza. Ale coraz częściej w każdej wolnej chwili (np. czekając na autobus) sprawdzam pocztę i fejsa. Cóż, XXI wiek.
I jak to wygląda? Teoretycznie mamy narzędzia, które optymalizują nasz czas i pozwalają pracować szybciej i efektywniej. W praktyce pracujemy dłużej, cały czas jesteśmy dostępni a w wolnych chwilach zamiast się czilałtować rozmyślamy nad kolejnym mailem od szefa lub klienta albo wręcz na niego odpisujemy. Często nawet urlop nie jest urlopem, bo przecież nie trzeba wiedzieć, gdzie jesteśmy, żeby się z nami skontaktować. W kwietniu byłem na kilkudniowym wypadzie w góry i już pierwszego dnia klient dopytywał się, kiedy wrócę, bo coś mu przestało działać. A najśmieszniejsze (w sumie jak dla kogo) jest to, że wiedział że wyjeżdżam i na ile, bo go informowałem. Męczył mnie codziennie aż w końcu wyciszyłem telefon i udawałem, że jestem poza zasięgiem.
Mam tablet, smartfon, niedawno kupiłem Macbooka. Jest weekend, postanowiłem nie włączać dużego komputera a na małym „to przecież nie praca”. I tak oto w niedzielne popołudnie szlifuję projekty, szukam i przygotowuję materiały na poniedziałek, redaguję maile do klientów, ogarniam fejsa i inne serwisy społecznościowe (w końcu praca to także autopromocja, inaczej klienci mnie nie znajdą), przygotowuję wpisy na blogi (mam ich kilka), planuję jeden większy projekt, który być może przerodzi się w startup (jeśli wypali, to już w ogóle nie będzie weekendów). Niby bawię się z córką, ale laptop cały czas jest włączony i czeka zwarty i gotowy. Jak to dobrze, że raz w tygodniu mamy basen, gdzie mogę w 100% oderwać się od tej całej technologii. Co nie znaczy, że umysł też się od tego uwolnił, bo gdzieś tam w zakamarkach już tęskni za możliwością sprawdzenia, czy ktoś czegoś ważnego nie napisał.
Coraz więcej osób zamiast dużego komputera stacjonarnego ma laptop. Bo mały, bo mobilny, bo można pracować wszędzie. Z jednej strony fajnie, bo nie jesteśmy przywiązani do biura i można sobie popracować w starbuniu. Z drugiej strony nasze biuro jest wszędzie i... zawsze jesteśmy w pracy. Coraz więcej miejsc udostępnia gniazdka zasilania, USB, WiFi. Restauracje, galerie handlowe, autobusy, pociągi. Pracować można wszędzie i... pracuje się wszędzie.
Ale takim w 100% prawdziwym? Pamiętam te czasy, kiedy na wakacje do lasu jechałem z rodzicami na miesiąc lub dłużej. Jedyną elektrycznością były baterie w radiu i akumulator w samochodzie (używane oszczędnie, bo takie czasy, że trudno było je kupić czy doładować). Teraz jedzie się tam gdzie można podpiąć telefon do zasilania.
Urlop pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Czytałem gdzieś, że urlop powinien trwać co najmniej trzy tygodnie. Pierwszy to tzw. detoks, odwyk od codzienności. Drugi to przyzwyczajanie się do nowego miejsca, klimatu, atmosfery. Trzeci to dopiero właściwy relaks i wypoczynek. Tylko kogo dzisiaj stać na tak długi urlop? Nawet jeśli pracujesz na etacie i przysługuje Ci 4 tygodnie urlopu, to mało który szef da go tyle za jednym razem. A nawet jeśli da to czy będziesz w stanie wyłączyć internet i komórkę na tak długo?