Dawno, dawno temu, kiedy konkurencja nie była zbyt duża, wystarczyło mieć dobry produkt a informacja o nim trafiała (głównie pocztą pantoflową) do zainteresowanych odbiorców. Ja sam pamiętam jeszcze czasy, kiedy nie było reklam w TV. Inna sprawa, że produktów też za bardzo nie było...
Koszyk pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Jeśli wciąż wierzysz, że wystarczy zrobić świetny produkt a wieści o nim same się rozniosą, to albo przespałeś kilkanaście lat albo... przesiedziałeś ;)
Przy dzisiejszym zalewie informacji (reklamy, reklamy, wszędzie reklamy) nie ma możliwości, żeby ktokolwiek sam Cię znalazł. Ludzie wytworzyli w sobie pewnego rodzaju filtr, żeby nie zwariować.
Informacją o produkcie trzeba walnąć klientowi prosto między gałki. Im mocniej tym lepiej. A i to nie gwarantuje sukcesu, bo musisz wiedzieć, w czyje gałki uderzać. I już wiadomo, dlaczego serwisy społecznościowe (i nie tylko) zbierają o Tobie gigabajty różnych informacji, nawet pozornie bezsensownych, aby potem dokładnie wiedzieć, jaką reklamą możesz być zainteresowany.
Możesz w to nie wierzyć, ale tak właśnie jest. Mam nadzieję, że znasz tą bardzo ważną zasadę, żeby nie dopieszczać na siłę produktu, bo to będzie trwać w nieskończoność. Lepiej wypuścić wcześniej, odpowiednio wypromować i zbierać feedback pomagający go rozwijać, a jednocześnie zarabiać kasiorkę na tym, co już się sprzedaje. I już wiesz dlaczego, tak wiele produktów jest niedopracowanych.
Ci, którzy nie znali tej zasady, już dawno nie istnieją. Za to inni, nie powalający jakością swoich produktów, mają się dobrze i rozkwitają. Apple wbrew temu, co twierdzą fanboye wcale nie ma najlepszych urządzeń, ma za to zajebisty marketing i bezkrytycznych wyznawców. Wiem, co piszę, bo sam mam Macbooka i za nic nie chcę mieć stacjonarnego Apple’a. Wygląda i działa ładnie, ale to tylko droga maszyna do pisania i przeglądania internetu.
A pamiętasz Atari? Jak na swoje czasy, miało kilka zajebistych rozwiązań (np. programowalny procesor graficzny w 8-bitowych maszynkach). To właśnie ta firma wypuściła wyprzedzającego swoją epokę Lynxa. Niestety jej szefowie uwierzyli, że sam świetny produkt wystarczy...
A jakie Ty znasz firmy, które popełniły podobny błąd?
Reklama pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Jest taka stara, biznesowa prawda:
Szlag człowieka trafia, gdy widzi, jak Misio czy Edzio dostają państwowe posady tylko dlatego, że znają Antka. Albo, gdy dowiaduje się o kolejnym ustawionym przetargu. Możemy się buntować, protestować, ale tak naprawdę nic nie możemy zrobić. Gdybyśmy mogli, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
Ale zostawmy tak drastyczny przykład. Sieć znajomości to podstawa prowadzenia biznesu i nazywa się networking. Ty znasz kogoś, kto zna kogoś, kto zna jeszcze kogoś innego kto albo potrzebuje Twoich usług albo Ty potrzebujesz jego. Wszyscy polecają się nawzajem, wszyscy są zadowoleni i biznes się kręci. Nie tracisz cennego czasu na szukanie kontrahentów i możesz zająć się innymi rzeczami.
Znajomi pochodzą z banku zdjęć Fotolia
Dokładnie tak samo. Możesz pisać rewelacyjne teksty, o których nikt się nie dowie. Możesz też zbudować sieć odbiorców, którzy będą Cię czytać i polecać innym.
Jacek Kłosiński niedawno popełnił wpis o uniwersalnych zasadach tworzenia dobrych treści. Bardzo ciekawy (jak zawsze), ale jeszcze ciekawsze są komentarze. Lubię porady Jacka, ale tu jednak będę bronił swojego zdania, że dobry wpis to zaledwie połowa (może nawet mniej) sukcesu. O ile dla Ciebie sukcesem jest szeroki zasięg postów. Bo może akurat jesteś z tych, którzy piszą dla samego pisania. Ale skoro piszesz do internetu a nie do szuflady, to mogę się założyć, że jednak zależy Ci na odbiorze, może nawet lajkach i komentarzach. Inaczej nie miałbyś ich włączonych.
Czytałem kilka fajnych, wartościowych merytorycznie blogów, których autor nie zadbał o społeczność i promocję, tylko skupił się na treści. Niestety te blogi już dawno nie działają i nawet Google ich nie indeksują, chociaż fizycznie jeszcze gdzieś tam istnieją.
Na drugim końcu są wyrastające kolejne lifestylowe gówienka, których autor ma setki znajomych. Co z tego, że komcie są z dupy wzięte i wszystko jest jednym wielkim kółkiem wzajemnej adoracji kolegów i koleżanek ze szkoły? Ważne, że statystyki lecą w górę i wkrótce blog zaczyna na siebie zarabiać. Ale tak naprawdę na tych blogach nie ma co czytać. Oczywiście można by polemizować, czy coś takiego można nazwać sukcesem, ale nie oszukujmy się. Fajnie byłoby zarabiać na swojej pasji.
I tu właśnie zasady Jacka biorą w łeb. Nie twierdzę, że nie należy ich stosować, ale nie za wszelką cenę. Chyba lepiej wypuścić niedopracowany post i zająć się promocją na Fejsie niż dopieszczać go na siłę. Inaczej całe pisanie traci sens.
Blogerka pochodzi z banku zdjęć Fotolia
Zdaję sobie sprawę, że moje wpisy nie dorównują poziomem tekstom Jacka czy Pawła Tkaczyka, ale czy będę bardzo nieskromny twierdząc, że takie najgorsze nie są? Do kilku przyłożyłem się prawie tak mocno jak do pracy semestralnej na studiach. Zebrałem materiały, przygotowałem plan, napisałem, zredagowałem, dobrałem zdjęcia, opublikowałem i... odzew był znikomy. W ciągu dwóch lat dostałem 3 komentarze, z czego jeden był moją odpowiedzią :) A temat poruszyłem dosyć trudny i raczej niszowy, bo samo szukanie materiałów nie było łatwe. Myślę, że spełniał wszystkie (albo prawie) punkty z listy Jacka. Bo nie uwierzę, że był zbyt trudny dla moich czytelników.
Innym razem trzasnąłem niemalże „na kolanie” dosyć kontrowersyjny i niskiej jakości wpisik (trochę pod wpływem impulsu i emocji), który trafił na podatny grunt (udostępniła go pewna branżowa grupa na Fejsie) i pobiłem nim życiowy rekord wejść. Przez chwilę czytelnicy nawet zablokowali mi serwer i wtedy wprowadziłem cachowanie danych.
W planach mam dokładniejszy wpis o przygotowaniu strategii publikacji, więc teraz tak na szybko:
Zwycięzcy pochodzą z banku zdjęć Fotolia