Współczesne aparaty mają wiele trybów fotografowania, ale większość jest w zasadzie nieużyteczna i tak naprawdę liczą się podstawowe cztery nazywane akronimem PASM od pierwszych liter każdego trybu. Jednak smutno się robi na widok „fotografa” z drogim aparatem, który pstryka tylko w trybie pełnej automatyki.
Tryb M (manualny) był dostępny w aparatach od samego początku. Wraz z rozwojem automatyki, pojawiły się pozostałe, chociaż nie wszystkie na raz. Warto wiedzieć, kiedy którego używać, bo wbrew opiniom niektórych tryb P (profesjonalny) nie daje najlepszych efektów.
Oczywiście żartowałem z tym „profesjonalnym”. To najbardziej głupkowaty i najmniej wymagający myślenia program. Często jest wybierany przez początkujących fotografów, a nierzadko też tych, którym się wydaje, że kupując drogą puszkę będą robić rewelacyjne zdjęcia. Pozwala na automatyczne dostosowanie zarówno czasu naświetlania, jak i otworu przysłony. Aparat oblicza optymalne (co nie znaczy, że najlepsze) ustawienia na podstawie warunków oświetleniowych, co pozwala na szybkie reagowanie w dynamicznych sytuacjach. Ten tryb daje najmniejszą kontrolę, a w niektórych aparatach nie pozwala nawet na korektę ekspozycji.
Jest to ulubiony tryb większości fotografów. Pozwala ręcznie ustawić wartość przysłony, a aparat dostosuje automatycznie czas naświetlania. Ten tryb pozwala na pełną kontrolę głębi ostrości, a to jest w wielu przypadkach najważniejsze, np. w fotografii przyrody, portretach, w sumie nawet w fotografii ulicznej. Wszędzie tam, gdzie obiekty nie poruszają się zbyt szybko, a ich ewentualne rozmycie nie ma większego znaczenia. Oczywiście działa tu już korekta ekspozycji.
W tym trybie dla odmiany ustawia się czas naświetlania, a aparat sam dobiera wartość przysłony. Przydaje się przy fotografowaniu dynamicznych akcji, np. sportu. Jeśli o mnie chodzi, to w takich sytuacjach wciąż pozostaję w trybie A, tylko ustawiam niską przysłonę, poniżej której żadna automatyka i tak nie zejdzie.
Ten tryb daje pełną kontrolę nad ustawieniami aparatu. Jest najbardziej czasochłonny, a dla wielu też trudny, chociaż współczesne aparaty bardzo ułatwiają pracę z nim wyświetlając na bieżąco tzw. „drabinkę ekspozycji” czy nawet całe przyszłe zdjęcie z oznaczeniami miejsc prześwietlonych i niedoświetlonych. Tutaj korekta ekspozycji nie ma sensu, bo przecież i tak przysłonę i czas naświetlania ustawia się ręcznie.
Pomijając fotografię strice artystyczną, ten tryb przydaje się z najczęściej przy współpracy z lampami studyjnymi, gdzie nawet przy włączonym pilocie aparat nie jest w stanie „oszacować” ostatecznej siły błysku, więc przed rozpoczęciem sesji trzeba eksperymentalnie dobrać odpowiednie ustawienia. Podobna sytuacja jest w przypadku lamp przenośnych niezgodnych z systemem automatyki aparatu. Lampa i aparat muszą więc siłą rzeczy pracować w trybach manualnych. No i w końcu fotografia nocna, gdzie przysłona powinna być jak największa, a czasy naświetlania mogą być bardzo długie i używa się wtedy trybu B lub T.
Oczywiście aparaty (zwłaszcza te bardziej amatorskie) mają więcej trybów np. fotografia nocna, sportowa, miejsca, podwodna, przyrodnicza, uliczna, kanalizacyjna, łazienkowa… Ale nie oszukujmy się, one wszystkie są w pewnym sensie pochodną trybu automatycznego i działają zazwyczaj… średnio, delikatnie mówiąc.
Chociaż tryb pełnej automatyki wydaje się kuszący, prosty i szybki, to jednak sugerowałbym jak najszybsze zapomnienie o nim i przełączenie się w tryb priorytetu przysłony, dający chociaż kontrolę nad głębią ostrości. A przynajmniej aparat nie zrobi ciemnego i poruszonego zdjęcia, bo „dojdzie do wniosku”, że warunki oświetleniowe są dobrze, a fotograf będzie robił statyczny portret.