Blogery pobrane z banku zdjęć Fotolia
Tak sobie czasami patrzę na blogerów, którym się udało i trochę im zazdroszczę. No bo któż by nie chciał leżeć całymi dniami do góry dupą, od czasu do czasu coś skrobnąć i czesać za to niezłą kasę?
„Znani i uwielbiani” robią to co lubią czyli piszą. Sponsorzy z nimi współpracując sypiąc albo kasą albo dając gadżety do opisania. O ile paczka długopisów to gówno, ale już takim Wacomem Cintiq by nie pogardził. Inni jeżdżą po świecie na koszt sponsorów a ich jedynym zadaniem jest opisać, czy w hotelu było zajebiście czy tylko znośnie i czy fotel w samolocie nie uwierał w tyłek. Żyć nie umierać.
Ja sam bloguję już jakieś 6 lat i nie udało mi się dojść do tego etapu. Myślę, że powody są dwa. Po pierwsze wybrałem sobie blog raczej specjalistyczny a więc grono czytelników mniejsze a i same wpisy dosyć specyficzne. Gdybym czepił się czegoś bardziej poczytnego, mogłoby być inaczej. Po drugie, to nie przykładam się do blogowania. Nie piszę pod publiczkę (i sponsorów). Piszę to o czym lubię i czym naprawdę chcę się podzielić.
Czasami patrzę na ludzi, którzy spinają poślady, żeby tylko zaistnieć, walczą o każdego nowego usera, podniecają się statystykami i ręce mi opadają. Większość to bardzo młodzi ludzie, którym jeszcze się wydaje, że będą drugimi Kominkami. Niestety uda się może jednemu na 100. A czytając ich wypociny (zdecydowana większość to oczywiście blogi lifestylowe, jakby autorzy nie mieli innych zainteresowań) zaryzykuję stwierdzenie, że jednemu na 1000. Z jednej strony fajnie byłoby żyć z samego blogowania. Z drugiej strony nie wiem, czy bym się za szybko nie wypalił. Dlatego na co dzień zajmuję się różnymi rzeczami, co pozwala mi przy jednej złapać oddech przed drugą. Po tygodniu samego programowania mam dość i cieszę się, gdy przychodzi folder do złożenia. Fajnie to opisał Jacek Lipski.
Jestem członkiem Mocnej Grupy Blogerów, która coś tam niby robi, coś tam nie robi. Czasami organizowane są akcje zwane inicjatywami. Niby coś się dzieje, ale... sam nie wiem, jak to określić. Chyba po prostu nie czuję się dobrze jako stricte bloger. Pewnie więc nieprędko coś się u mnie zmieni w tej kwestii.
Warto byłoby zostać full-time blogerem, czy jednak lepiej traktować to jako hobby, dodatek? Wolałbyś zarabiać na tym bezpośrednio czyli twardą gotówkę czy pośrednio, np. w postaci potencjalnych klientów, którzy znaleźli Cię przez bloga, ale wykonujesz dla nich zupełnie inną pracę?