W życiu niemal każdego freelancera pojawiają się takie sytuacje, że ma ochotę wziąć każde zlecenie za każde pieniądze, chociaż częściej jest to potrzeba wynikła z np. bieżącej sytuacji finansowej. Warto się jednak zatrzymać na chwilę i zastanowić, czy na pewno warto.
„…a my się zastanowimy czy w ogóle podejmiemy współpracę i za ile”. Oczywiście najlepiej, żeby tą próbą była kompletna realizacja zlecenia. Sam niedawno zostałem poproszony o przygotowanie 3 wstępnych, ale wypasionych projektów.
No chwileczkę, od tego jest portfolio! Taka propozycja, to ewidentne szukanie łosia, który za friko podrzuci koncepcję, którą doszlifuje siostrzeniec brata szwagra. Od ustalania wynagrodzenie też nie jest klient tylko wykonawca. Można ją oczywiście negocjować, ale to my wiemy, ile pracy włożymy w dany projekt. Czy w Lidlu taki klient też mówi personelowi, co ile ma kosztować?
Umowa, zadatek, projekt. Taka jest najlepsza kolejność.
Taki klient nie ma pojęcia o naszej pracy. Trochę na zasadzie „nie znam się to się wypowiem”. Skoro to kilka kliknięć, to dlaczego sam tego nie zrobi? Najgorzej taką kwestię usłyszeć od znajomego, któremu zobowiązaliśmy się pomóc. W ten sposób kończą się często przyjaźnie i znajomości.
No jasne, a potem robimy, zmieniamy i poprawiamy. I to wszystko w cenie prostego projektu o którym klient wstępnie wspominał. Dobrze jest mieć w miarę dokładnie wyszczególniony zakres prac (super dokładnie nigdy się nie da, bo zawsze coś wychodzi w trakcie prac, ale to też powinno być wliczone w koszty) i tego się trzymać. Jeśli klient zaczyna kombinować, to robimy wycenę zmian (nie poprawek) i dodajemy aneks do umowy.
No przepraszam, w takich przypadkach lepiej (taniej i szybciej) będzie zrobić daną rzecz od nowa. Widziałem serwisy internetowe do „poprawki”, których kod wyglądał jak wypluty z pierwszych wersji Pajączka (ktoś jeszcze pamięta, co to było?), w którym było więcej błędów i śmieci niż użytecznego kodu. Byłem też świadkiem puszczonego „gotowego” folderu do druku, którego cały nakład poszedł do śmieci, bo wszystko się rozsypało. Innym razem sam miałem oddać do druku „złożoną” gazetkę, która była po prostu tekstem w Wordzie. Próba poprawiania tego to proszenie się o kłopoty, bo niemal zawsze przeoczy się coś z pozoru drobnego, a potem wyjdzie kicha. A inny oczywiście będzie ten, co puścił to do druku.
Oczywiście że nie! To plagiat! Czy klientowi się wydaje, że nikt tego nie zauważy? Było już kilka akcji, gdzie jakiś produkt był niepokojąco podobny do oryginału i dobrze się to dla kopiującego nie skończyło. A kto będzie winny? Klient czy wykonawca?
No jasne i co jeszcze? Obawiam się, że jeszcze nie zbudowano wehikułu czasu, więc to jest FIZYCZNIE NIEMOŻLIWE. A jeśli klient przez kilka tygodni olewał sobie temat (chociaż o nim wiedział) i przynosi coś na ostatnią chwilę, to niech nie liczy, że dostanie super produkt wymęczony w nocy. Oczywiście nie ma mowy o ekstra kasie, to wszytko powinno być liczone standardowo, a najlepiej z rabatem dla potencjalnie stałego klienta. Bo przecież przyniósł zlecenie.
W zasadzie sprawa jest prosta. Jeśli klient CHCE współpracować ze mną, to JA dyktuję warunki finansowe. Jeśli chce niższą cenę, niech skorzysta z tej tańszej oferty. Niestety bywa i tak, że czasami sytuacja nas zmusza do pewnych kompromisów (o czym wspomniałem na początku), tylko trzeba wyczuć klienta i czy faktycznie warto obniżyć cenę. No i na pewno NIE MOŻNA tego robić poniżej kosztów własnych, bo to bez sensu. Może jednak warto sobie czasami odpuścić?
Tak po prostu. Żadnych dodatkowych informacji odnośnie oczekiwanych funkcjonalności. Przy próbie wyciągnięcia dodatkowych informacji dowiadujemy się tylko, że ma być prosta. Reszta to szczegóły nieważne na etapie wyceny. Przecież strona to strona, prawda? A że potem wizytówka przeradza się w portal? Szczegół. I jakim prawem chcesz chcesz więcej kasy? Przecież to było już wycenione! Wpis Ile kosztuje strona cały czas jest aktualny.
W miarę regularnie zdarzają się klienci, którzy chcą zrobić drugie Allegro czy Adobe Stock i jeszcze oczekują rozsądnej oferty. Nie zdają sobie sprawy (albo nie chcą zdawać), że takie Allegro jest rozwijane od lat i w sumie włożono w nie grube milion. Dla nich to przecież max miesiąc roboty i koszt 500zł brutto!
Klient za serwis podobny do Allegro oferuje maksymalnie 500zł brutto i ma nadzieję, że w tej cenie jeszcze zakupimy mu serwer, domenę i wypozycjonujemy serwis. Każda oferta powyżej tej kwoty jest dla klienta śmiesznie niedorzeczna, a my jesteśmy obrzydliwymi naciągaczami, bo ma już kolejkę osób gotowych to zrobić za połowę ceny. Tylko jak zachować powagę, gdy taki e-mail wysłany jest z konta: dzidzia@buziaczek.pl?
Oczywiście te magiczne słowa sprawiają, że oferent uważa się już za stałego klienta, więc trzeba mu dać upust, rabat i kopę gratisów. Po sugestii, że stałym klientem będzie dopiero po kilku regularnych zleceniach strzela focha, wyzywa od amatorów i na koniec życzy aby wszyscy omijali nas szerokim łukiem. Prawdę mówiąc nie obraziłbym się, gdyby tacy klienci mnie omijali :)
Trafiłem kiedyś na ogłoszenie (dawno, bo istniała jeszcze fotolia), którego autor chciał, aby zrobiono mu serwis, który podbije świat. Żeby samemu się nie przemęczać, sprecyzowanie funkcjonalności również pozostawił zleceniobiorcy. Dlatego ja, żeby się nie przemęczać, po prostu zacytuję pełną treść ogłoszenia:
Zlecę wykonanie portalu internetowego podobnego do takich banków zdjęć jak: fotolia.com, istockphoto.com, dreamstime.com. Aby zakres opracowania był jasny, proszę wstępnie zapoznać się z tymi serwisami Strona musi być responsywna dostępna na komórkę, tablet i monitor komputera, duża ilość rekordów nie może spowalniać strony, musi mieć łatwy system zarządzania treścią i pozostałą zawartością witryny. Oczekiwany zakres projektu: oprogramowanie, makieta i prototyp strony oraz dalsza opieka i poprawianie wykrytych błędów. Proszę o podanie konkretnej przybliżonej wyceny oraz przewidywanego czasu wykonania projektu. Oferty śmieszne cenowo oraz w stylu „do negocjacji” zostaną odrzucone. Na negocjacje przyjdzie pora przy konkretnych rozmowach. Przewidywana dalsza współpraca.
Taka historia:
Albo taka:
A jak to jest u nas?
Bareizm?
Niestety nie. Takie sytuacje, może niezbyt często, ale zdarzają się grafikom.
Są też klienci, przy których ręce, nogi i myszka opadają tak nisko, że podłogi nie starcza. Co gorsza, trzeba ich obsłużyć równie profesjonalnie i z kamienną twarzą, co nie zawsze jest takie proste.
Klienci często chcą uchodzić za mądrzejszych od nas, bo w końcu co to za sztuka cały dzień klikać myszą. Każdy głupi to potrafi, tylko oni akurat teraz nie mają czasu albo Karmela. Ale oczywiście wszystko wiedzą na temat projektowania, kompozycji, kolorów, typografii i przygotowania do druku (to jest jakiś CMYK, który trzeba gdzieś kliknąć, tylko akurat teraz nie mogą tego znaleźć w Wordzie). Nasza rola sprowadza się do operowania myszą. Nic dziwnego, że szokuje ich wycena i usiłują wywalczyć obniżkę nawet na etapie wystawiania faktury. Bywa, że każą sobie dopłacać za „konsultacje” czyli wielokrotne zmiany i poprawki otrzymując finalnie produkt, który grafik zaproponował na samym początku, albo przeciwnie - wolałbym o nim jak najszybciej zapomnieć, żeby nie mieć koszmarów.
Chyba znacie zasadę kółka graficznego?
Kiedyś (wiele lat temu, więc do pewnego stopnia usprawiedliwione) znajoma dzwoniła do jakiejś firmy w sprawie przesłania oferty handlowej i poprosiła o e-mail, bo miała dużo materiałów. Pani odpowiedziała, że nie może jej w tej chwili przełączyć na e-mail, może tylko na fax…
Do klasyki należy odwracanie zdjęć, żeby było widać co jest z drugiej strony sfotografowanego obiektu np. etykieta butelki sfotografowanej od tyłu, czy ludzie na ślubie również fotografowani od tyłu komórką przez wujka Zenka, bo nie kazał sobie płacić jak zawodowcy i zrobił to za butelkę flaszki :)
Często też zachodzi konieczność usuwania obiektów z pierwszego planu, np. autobusu, żeby widać było za nim witrynę sklepu klienta. W końcu Photoshop ma taki magiczny filtr „First plane clear”. No dobra, najnowsze wersje do pewnego stopnia mają, ale czy faktycznie pokażą to, co jest za obiektem, czy wyciągną coś z dupy?
Jest też grupa klientów, która za dużo naoglądała się CSI i uważa, że ze zdjęcia z marnej komórki bez problemu powiększymy do plakatu (a nawet billboardu) ze wszystkimi szczegółami i super jakością. Kiedyś poprosiłem klientkę, żeby przysłała większe zdjęcie, bo obecne nie nadaje się do druku. 10 minut później dostałem to samo zdjęcie… powiększone w Paincie. Tak zakładam, bo o ile dobrze pamiętam, każdy lepszy program miał już wygładzanie pikseli podczas powiększania, a tutaj tego nie było. Ciekawe, czy obsmarowała przed koleżankami głupiego grafika, który nawet Painta nie zna…